środa, 13 lipca 2011

Eurotrip II : Słowacja…

                              "...wtedy stań na najwyżej z gór,
                              i połknij wiatr, byś wykrzyczeć mógł:

                              Ja tańczę, a niebo gra...
                              Ja śpiewam, prze- niebieski czas..."




W poprzednim poście wspomniałem co nieco o koncepcji tytułowego Eurotripu. Rok temu wpadliśmy z moim kumplem Dominikiem na pomysł, by w wakacje zorganizować sobie podróż po zachodniej części Europy. Pół roku przygotowań, obmyślania trasy, zbierania gotówki… i w końcu stało się: ruszyliśmy starym, 28-o letnim VW Passatem w trwającą 3 tygodnie, wielką przygodę. Bez wygód, komórek, Internetu, w surowych warunkach, do tego zwiedzanie, chłonięcie obcej kultury, zdjęcia, muzyka i pełna przestrzeń zmieniającego się horyzontu…

Od razu po powrocie planowaliśmy już drugą edycję- tym razem na wschód. W marcu życie postanowiło spłatać mi jednak figla- musiałem rozstać się z pracą, i już wtedy wiedziałem, że w tym roku z wyprawy raczej nici- nie dam rady uzbierać pieniędzy. Podłamałem się trochę- perspektywa lata coraz bliżej, a tu żadnego realnego planu. W głowie miałem już pomysły scenariusza na jeden z tych bzdurnych programów w stylu MTV, o wdzięcznym tytule: „Moje chujowe wakacje”…

Aż tu pewnego dnia dzwoni do mnie Pan Dominik, niosąc wieści niebłahej treści- wystarczy kilka dni wolnego, taka a taka trasa, tyle a tyle pieniędzy- słowem: ruszajmy na Słowację! Jego propozycję podsumowałem cytatem z filozofii Katarzynizmu: „Hej, przygodo!”…

I Eurotrip II: edycja słowacka stał się faktem.

Słowacja to genialny kraj do zwiedzania- zwłaszcza na polskie realia, gdy nie dysponuje się zbytnio czasem ani pieniędzmi: atrakcyjnych miejsc do zobaczenia nie brakuje i każdy znalazłby tu coś dla siebie, poza tym jest naprawdę tanio (dla porównania: kamping na terenie Hiszpanii to koszty mniej więcej 30 €, zaś doba w pensjonacie na Słowacji… jakieś 7- 9 € ).

Kiedy tylko przekracza się granicę, czuje się obecność zupełnie innego klimatu. Większość domów sprawia wrażenie, jakby czas zatrzymał się tu co najmniej 20 lat temu; mijane po drodze auta to w dużej mierze stare Skody, Wartburgi, Łady czy ciężarówki pamiętające prawdopodobnie ZSRR i wujka Stalina (niech mu ziemia lekką będzie). Mimo tej pozornej „biedy”, drogi tamtejszych wiosek są w lepszym stanie niż najśmielsze mity polskich autostrad…

Całokształt przypomina trochę Polskę jakieś 15- 20 lat temu… Gdy „woda sodowa” nie uderzała naszym rodakom zbyt mocno do głowy, ludzie byli dla siebie bardziej otwarci, serdeczniejsi, kiedy jeszcze „kultura” zachodu nie wdarła się z takim impetem w naszą rzeczywistość…

Słowacja, mimo, że przecież od 2004 roku należy do Unii Europejskiej, tak jak reszta Europy zachodniej zdołała zachować pewną suwerenność od tej amerykanizacji, z którą my walkę przegraliśmy. Wyrzekając się wszystkiego, co czyniło nasz kraj unikalnym i zachłystując się „kulturą zachodu”, którą gdybym tylko mógł- zapakowałbym w jakąś rakietę i odesłał z najserdeczniejszymi pozdrowieniami dla towarzyszy z USA…

Pod wyżej wspomnianym względem możemy tylko zazdrościć innym krajom UE… Mam na myśli pewien szacunek dla natury i środowiska… Miasto jest jak każde inne miasto. Ale wyjeżdżasz tylko za rogatki i znajdujesz się w zupełnie innym świecie: przyrodzie nie tkniętej ludzką ręką, pierwotnej, pięknej i prawdziwej- gdzie nikt nie wpiernicza się (za przeproszeniem) z siekierą w las, by postawić tylko kolejny znak „McDonald’s- 1,5 km”.




Pierwszym naszym punktem docelowym był widoczny powyżej, Spišský Hrad, czyli zamek Spiski- zabytkowy kompleks z przełomu XI i XII wieku, jeden z największych tego typu w środkowej Europie, zajmujący powierzchnię ok. 4 ha. Warto tu dodać, że figuruje on na liście światowego dziedzictwa UNESCO… czyli jest to rzecz naprawdę godna obejrzenia. My niestety trochę się spóźniliśmy- zwiedzanie wnętrza ruin możliwe jest tylko do godziny 18. Zrekompensowaliśmy to sobie więc piszą wędrówką wokół całego kompleksu… a trzeba tu powiedzieć, że obejście 4 hektarów po stromym i trudnym terenie nie jest w żadnym stopniu bułką z masłem. Mimo tego, gdy wspięliśmy się pod mury po zachodniej stronie, po raz kolejny moje serce wypełniło się tym ciepłym, obezwładniającym umysł uczuciem współgrania z przestrzenią… Częściowo zachmurzone niebo nagle otworzyło się, zalewając tereny u stóp zamku światłem zachodzącego słońca… W połączeniu z wiatrem, wysokością na której byliśmy dało to poczucie pewnej niesamowitości chwili. To właśnie one sprawiają, że czuje się sens tej codziennej walki życia, pracy, kształcenia się… Kiedy widzisz coś takiego, reszta pozostaje jakby w tyle, zupełnie nieważna. „Tańczysz… a niebo gra”. Zobaczcie sami, mimo, że poniższe zdjęcia i tak nie oddają nawet 70% magii tego widoku w rzeczywistości…





Noc spędziliśmy na parkingu pod zamkiem, a rankiem ruszyliśmy w góry.

Tu należy się słowo wyjaśnienia: otóż zawsze należałem do przeciwników gór, tłumacząc, że zupełnie nie rozumiem, po co fascynować się stertą jakiegoś gruzu, „zasłaniającego widok na Słowację”… Do tej pory piękno potrafiłem dostrzegać tylko w morzu, jeziorach, lasach.

Bakcyla górskiego załapałem rok temu, i dziś już wiem, że niczego nie da się porównać z przyjemnością mierzenia się z potęgą masywów i przestrzenią, jaka ogarnia cię będąc wysoko…

Postanowiliśmy więc zdobyć Sławkowski Szczyt (2452 m n.p.m.), znajdujący się po słowackiej stronie Tatr. Poruszaliśmy się po niebieskim szlaku, wędrówkę rozpoczynając ze Starego Smokowca- jakieś 4- 5h drogi do samego szczytu.



Co ciekawe, najbardziej umęczyłem się na początkowym etapie- przejściu przez las. Samo wspinanie się po górach było już zupełnie odmiennym uczuciem: wymagającym wprawdzie większej siły fizycznej, ale mającym też znamiona czegoś tak unikatowego, nie do przeżycia w innych warunkach… Myślę, że istnieje jakaś dziwna magia zaklęta w górach: wraz z wysokością znika zmęczenie, problemy, wątpliwości... Działa przestrzeń, cisza, odzywa się wewnętrzny, prawdziwy głos... Jesteś coraz wyżej, i wyżej… Cel to szczyt. W głowie pojawia się taka myśl, wołanie- by iść dalej. To daje energię mięśniom, pompuje krew, uwalnia…

I nagle docierasz na sam wierzchołek- nic już nie ma znaczenia. Nie słychać wiatru, nie czujesz zmęczenia, pragnienia… wszystko co drażni myśli, zostaje gdzieś hen, hen… Daleko poniżej. Liczy się ta święta chwila, widok z góry, ogromna przestrzeń zespolenia z tym co pierwotne, prawie sakralne… Nie do opisania.




Byliśmy chyba najgorzej przygotowanymi wspinaczami na szlaku. Mijały nas ekipy, wyposażone w genialne sprzęty, profesjonalne obuwie, stroje, gadżety… A my w adidasach, z butelką wody i sucharami w plecaku. Mimo tego, oszacowaliśmy, że byliśmy prawdopodobnie jedną z pięciu ekip tego dnia, którym udało się zdobyć szczyt. Na samej górze spotkaliśmy się z parą ze Słowacji, Węgrem i Anglikiem- i tu zacierały się wszelkie granice, bariery kulturowe. Zaczęły się rozmowy, dzielenie się jedzeniem, tym co mamy. Wspólne przeżywanie radości z wejścia na górę… Taka zwykła (niezwykła) ludzka serdeczność, otwartość, której tak mi tu w Polsce brakuje na co dzień. Gdy nikogo nie traktujesz jak potencjalnego wroga, rywala… Gdzie człowiek- człowiekowi nie wilkiem… a bratem.

Droga powrotna również była wyzwaniem… Nadeszła ogromna mgła, szlak był totalnie pusty- kilka razy gubiliśmy drogę, trzy razy napotkaliśmy w górach kozicę, ale na szczęście tego dnia w ogóle nie padało i po kilku godzinach zeszliśmy na dół- w całości. Chyba jakieś wyższe siły naprawdę chciały, by nam się ta wyprawa udała i miały nas w opiece.

Powrót do domu zawsze jest trochę smutny. Musisz wrócić do szarej codzienności, zostawić za sobą to beztroskie piękno, którego właśnie doświadczałeś. Ale masz je już potem na zawsze gdzieś obok, w postaci zdjęć, wspomnień, i tego co w duszy, zapisane głęboko i niedostępne dla innych…

Z jednej strony cieszę się, że edycja słowacka trwała tylko kilka dni, a nie trzy tygodnie- jak nasz pierwszy Eurotrip… Wtedy powrót do rzeczywistości był zdecydowanie cięższy… 


                                      Panorama ze Sławkowskiego Szczytu (kliknij, by powiększyć)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz