czwartek, 22 sierpnia 2013

Bawarskie ciasteczko i papierosy mentolowe

Miał być wiecznie wolny, a stał się niewolnikiem korporacji. A tak w ogóle, ta praca to był tymczasowy pomysł, taka rzecz "na przetrwanie". Byle jakoś szybko zarobić, odbić się od dna, a potem szukać czegoś ambitniejszego. Te słowa powtarzał sobie w kółko, co miesiąc. Natura człowieka jest jednak leniwa. Nawet kiedy jest chujowo- ważne, że stabilnie. Tak więc z miesiąca (ewentualnie kilku) zrobiły się dwa lata. Ależ ten czas zapierdziela. 

Od dwóch tygodni pracował codziennie po 10- 12 godzin. Osiem normalnie, zgodnie z umową. Reszta charytatywnie. Bo mu zależy, bo chce się wykazać. Tak więc dzisiejszego dnia również skończył po 12 godzinach pracy. Jeśli doliczyć czas dojazdu, wyszło by z czternaście. Wrócił do pustego domu. Pozbył się skarpetek, które cały dzień uciskały mu stopy i pozwolił im chwilę odpocząć (stopom, nie skarpetkom). Otworzył sobie butelkę czarnego piwa z browaru Miłosław i jednym haustem opróżnił prawie wszystko. Potem przyrządził na patelni szybkie, wegetariańskie risotto i zjadł je, oglądając film o człowieku, który odkrywa, że jest głównym bohaterem książki. Narratorka w jego głowie opisuje każdy najdrobniejszy moment jego beznadziejnie nudnej egzystencji: dnia wyliczonego co do sekundy, bez porywów i namiętności. 

Czas by przegryźć bawarskie ciasteczko i zapalić mentolowego papierosa. Brrrrr...

Doszedłem ostatnio do wniosku, że choruję najprawdopodobniej na syndrom "wiecznego głodu" (bynajmniej nie chodzi o jedzenie). Ciągle mi wszystkiego za mało; mam wrażenie, że mógłbym robić więcej. Nieustające nienasycenie. Tworzę sobie zaraz w głowie szybkie zestawienia z postaciami znajomych. To nic, że większość z nich pewnie nigdy nie odważy się zrobić połowy z tych rzeczy, które ja mam dawno za sobą. Większość nie wyjedzie nawet na moment z kraju. Nie uda się w trzytygodniową podróż autem po Europie. Nie spróbuje pobiec w maratonie. Nie nauczy się grać na żadnym instrumencie, ot tak- dla siebie. Nie zrobi tatuażu. Nie chwyci do ręki aparatu fotograficznego. Nie obejrzy tysiąca filmów, nie uroni na żadnym łzy. Nie rozkocha się w książce, nie przesłucha dwóch tysięcy płyt. Będą za to mieli coś innego. Obrączkę na palcu, kredyt na mieszkanie, jakieś auto, telewizor w salonie i weekendy z uśmiechającym się czerstwo z ekranu Karolem Strasburgerem. Gdzieniegdzie zawrzeszczy bachor. Wiem, wiem- niektórym to zupełnie wystarcza, i ja nie mam z tym problemu. Połowa mnie nad tym zapłacze, a druga nawet pozazdrości. Nie ma w tym nic złego. 

W perspektywie ostatnich dni i mnie- jako nowo odkrytego pracoholika, zaczynam wietrzyć dwa scenariusze. Albo coś się schrzani, i na zawsze pozostanę wiecznym debiutantem (kolejna nowa praca, absolutnie nie związana z branżami wykonywanymi wcześniej), albo "dorosnę" i dam się pochłonąć przez codzienność. Porzucę gonitwę za adrenaliną, emocjami, skrajnościami, spontanicznością; stanę się typowym Kowalskim. Bezimiennym żołnierzem, nie pamiętającym, po co podnosi karabin. Zawsze pragnąłem tej pierwszej perspektywy. Trzymam się jej kurczowo, choć prawie mi się już wymyka. Nawet jeśli inni się śmieją- bo ci "inni" od zawsze śmieją się z takich rzeczy. Tak mocno ich pierdolę. 


Okazało się, że Arek Jakubik też pali mentolowe papierosy



niedziela, 4 sierpnia 2013

Chodź na pragie obalić alpagie

Warszawska Praga to szkoła życia. Mieszkanie na tej dzielnicy wyrabia charakter. Sprawia, że stajesz się twardszy i bardziej bezkompromisowy. Uczy większej pewności siebie, opanowania oraz ciętego języka. Bo takie panują tu realia codziennego życia, które zdaje się wysyłać jasny i prosty komunikat: "Nie miej złudzeń- tutaj rządzi ulica". Widać to na każdym kroku. Prawem ulicy krzyczą nierówne chodniki, popisane spray'ami mury, odrapane bloki i domy, które przetrwały już niejedną domową awanturę. Panuje tu pewien rodzaj dziwnego niepokoju- niby nic się nie dzieje, ale ma się wrażenie jakby w każdej chwili miało dojść do rozruchów lub ogólnego mordobicia. Nawet policja rzadko się tutaj zapuszcza (chyba, że na interwencję): w przeciwieństwie do innych dzielnic, spotkanie pieszego patrolu graniczy z cudem. 

Kiedy idę ulicą i przyglądam się ludziom mam wrażenie, że na pierwszy rzut oka można rozpoznać, kto jest stąd, a kto z innej części miasta. Tutejsi są jak z kalki. Faceci: łysi lub ostrzyżeni krótko- po żołniersku. Grube karki, złote lub srebrne łańcuchy, szerokie ramiona i bicepsy. Wszyscy nabuzowani po wczorajszej siłce i odżywkach. Budzą respekt, mimo swoich tandetnych ciuchów, koszulek bez rękawów (typ tzw. żono-bijka), dresów, butów Nike, białych skarpetek z firmowym znaczkiem. Oczywiście wydziarani. Nic wymyślnego, po prostu czarny tusz marnej jakości, czasem cieniowany. Niejednokrotnie są to pamiątki po wizytach w pierdlu, co widać u starszych typów po pięćdziesiątce. Młodzi wolą tribale na łydkach, imiona żon/dzieci na przedramieniu, krzyże, portrety kobiet lub motywy w stylu pitbull i pajęczyna. Rozmazana kreska świadczy o wątłej wiedzy tatuatora, więc wiadomo, że dziarał kumpel lub jakiś amator, który policzył sobie taniej niż w salonach z renomą. 

Dziewczyny są dopasowane do swoich "misiów". Twarze ukryte pod grubą warstwą tapety, tipsy, różowe bluzeczki z cekinami, blond farba, ostry makijaż, obowiązkowa solara. Beznamiętny wzrok i beznamiętne żucie gumy z otwartą buzią, niekiedy papieros. Dawno straciły odwagę by chociaż próbować się stąd wyrwać. Lądują na kasach w supermarkecie, salonach kosmetycznych lub fryzjerskich. Żyją z dnia na dzień, trenowane przez ojców, braci, chłopaków. Osiemnastki w ciąży, dwudziestki już z wózkami, starsze z siatkami, małym brzdącem za rękę i tatuażem w kształcie motyla lub kwiatka na stopie. 

Starsi są tak samo barwni. Skarpety pod same łydki i sandały? Tak- to właśnie tutaj. Wszelkiej maści menele, żule, zapijaczone baby po pięćdziesiątce z podbitym okiem, cwaniaki lub kryminał. Czasem mówią na to "margines społeczny". Wykluczeni. Wszystko to żyje gdzieś obok i funkcjonuje powielając schematy wokół sklepów z alkoholem 24h. Trochę jak państwo w państwie. Nikt cię nie ruszy, o ile będziesz przestrzegać pewnych reguł zachowania, postawy. Więc stajesz się twardym, przynajmniej na tyle, by widzieli to tutejsi. W końcu musisz mieć jaja, skoro zdecydowałeś się tu zamieszkać, prawda?

Za drzwiami mieszkania na przeciwko młody chłopak daje lekcje swojej dziuni. "Kiedy ty w końcu kurwa zaczniesz myśleć mózgiem ty durna cipo?". Wracając z pracy wpada na mnie zapijaczony cwaniaczek, w białej koszulce, białych skarpetkach, dresach z siłki i browarem w łapie. "Nnnoooo tsooo eesst kuuurwaa...?"- aż nim zakręciło. Akurat gadam przez telefon, odwracam się i bez słowa patrzę mu w oczy. Odwraca wzrok i rusza przed siebie, w innym kierunku. Zaś nie dalej jak wczoraj przy sklepie zaczepia mnie żul. 
- Panie złoty, poratuj pan.
- Sorry, nie mam kasy- odpalam z automatu.
- Panie, (hik!) no ja nie będę ukrywał, no brakuje mi złotówkę... - nie ustępuje, zionąc we mnie oparami wódy oraz wypalonych szlugów. Odwracam się i cedzę:
- A czy pytasz się, człowieku, czy ja mam złotówkę? Ja na swoją muszę ciężko kurwa zapierdalać, i nikt mi nic za darmo nie daje.
I to wystarcza. Prawo ulicy. 



                                             Autor zdjęć: Maciej Pisuk. Wystawa pt. "Pod skórą", 2011 r.

Podoba mi się tutaj- mimo spostrzeżeń, których nie uznajemy za pozytywne. Ja traktuję je jako lekcję pokory i siły charakteru. Bo sposoby, w jakie potrafi doświadczyć nas życie, widać dokładnie w tym miejscu, na Pradze. Cóż, Wielkie Miasto umie zaskakiwać. Przejedź się po wszystkich dzielnicach, i zobaczysz jak olbrzymi koloryt oraz kontrast je wyróżnia. Każda ma coś innego, są w tym tak odmienne, że aż fascynujące.