niedziela, 31 sierpnia 2014

Zanik



                                                                   Tak po prostu.


wtorek, 26 sierpnia 2014

Szacunek Ludzi Ulicy


Scenka rodzajowa z pracy. Główne osoby dramatu: ja oraz nasz "znajomy" złodziej- Dresik, który regularnie kradnie nam kawy i w razie interwencji grozi wszystkim śmiercią lub co najmniej brutalnym pobiciem. Stoję za barem, do lokalu wpada Dresik i łapie za paczki z kawą.
- Eeeeeej panie kolego, weź zostaw te kawki, dobra?!!! - wydzieram się na pół sali i podbiegam do Dresa. Ten odkłada kawy z powrotem na półkę:
- No dobraaaaa...
- Dzięki. - rzucam.
- Proszę bardzo. - odpowiada Dresik i spokojnie wychodzi.
Kultura przede wszystkim. 150% dla mnie do Szacunku Ludzi Ulicy i co najmniej +50 do Respektu na dzielni. 



poniedziałek, 18 sierpnia 2014

"Troszkę bardzo, z całej siły"

Za mną jakieś trzy parszywe dni. Niby miałem wolne, ale tak naprawdę nie robiłem totalnie nic. Zero sportu, integracji z ludźmi. Praktycznie leżałem tylko w łóżku i oglądałem filmy na kompie. Apatia pełną gębą. 

Porządkowałem swoje rzeczy, i w moim starym zeszycie znalazłem kartki z życzeniami od M., z różnych okazji: Walentynki, Boże Narodzenie, nasze rocznice... Przeczytałem tą z 3 marca 2014, z moich ostatnich urodzin. "I pamiętaj, że troszkę bardzo, z całej siły"- tak mówiła, kiedy chciała dać mi do zrozumienia, że mnie kocha. Wodziłem więc oczami po tym, co napisała i śmiałem się w duchu. Jakie to ma znaczenie, i jak się do tego odnieść, gdy praktycznie pół miesiąca później postanowiła się ze mną rozstać? Ile było prawdy w tych słowach? Czy w ogóle była w tym jakaś miłość, czy jedynie iluzja i zwidy? Po co też komuś serwować takie wyznania, skoro nie mają one najmniejszego pokrycia w rzeczywistości? Totalnie tego nie rozumiem. Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa... W jakąkolwiek stronę by nie spojrzeć. Nie umiem teraz patrzeć na zjawisko "miłości" bez jakichś chorych pokładów krytycyzmu. Wystarczy, że obserwuję to co wydarza się wokoło mnie. F. niemalże się rozwodzi. Tyle mu przyszło z wesela na pełnej pompie i poprzedzających to trzech lat poznawania swojej uroczej partnerki. Dwa tygodnie temu przyszła do mnie G. Narzekanie na swojego faceta, wątpliwości, pytania bez odpowiedzi... A tyle tam przecież uczuć. Kilka dni wstecz byłem na kilku piwach w plenerze nad Wisełką. Spotkaliśmy się gromadą, nagle w trakcie podchodzi do mnie Z. i całuje mnie dosyć namiętnie w ucho. Wszystko fajnie, tyle że za nią stoi facet, z którym chajta się za kilka miesięcy. Na szczęście nie zauważa tego. Pytam ją, co się dzieje- odpowiada: "Wkurwia mnie już". 

W sobotę byłem świadkiem na ślubie cywilnym mojego basisty. Uśmiechałem się, ale patrzyłem na nich i czułem smutek w środku. Widziałem ich szczęście, to, jak się dogadują (są ze sobą bardzo krótko), ciepło uczuć w oczach. Zastanawiałem się, jak długo będzie im to dane... jak długo to wytrzyma. Czy tylko statystyczne trzy lata, czy całe życie? Zanim się sobą nie znudzą, nie poznają w pełni, zanim nie opadnie chemia, nie wypali się ogień? Jak zmienią się ich spojrzenia, gdy znienawidzą się i zaczną wypominać wszystko co złe na przestrzeni tych lat? Uśmiechałem się więc i w głębi serca życzyłem im, by takie rzeczy nigdy ich nie dosięgły. By byli zaprzeczeniem wszystkich złych spraw, jakie dostrzegam obok. Aby swoim życiem pokazali, że to ma po prostu jakiś sens... 



niedziela, 17 sierpnia 2014

Woodstock




Parę tygodni temu zaliczyłem mój trzeci w życiu Przystanek Woodstock... po 10 latach (sic!) od ostatniego. Nie ma co- czas leci. Aż ciężko uwierzyć, że to aż tak długi odcinek. Dobrze chyba jednak zrobić coś takiego- w sensie pewnego rodzaju "powrotu" w dane miejsce i okoliczności. Niby podobne położenie oraz warunki, ale dzięki temu naprawdę możesz zaobserwować ile zmian się dokonało i na zewnątrz, i w tobie samym. Mój pierwszy Wood to 2003 rok- ostatnie Żary. Nigdy nie zapomnę tego szału, klimatu, tej muzyki, fascynacji ludźmi, więzi i poczucia połączenia. Wsiąkłem wtedy w całą tą subkulturę, chłonąłem wszystko jak gąbka. Rok później- pierwszy Kostrzyn. Już nie było tak wesoło. Zacząłem dostrzegać to, czego nie odnotowałem rok wcześniej- tzw. "drugą stronę medalu"... pijanych ludzi, zaprzeczenie wartości które były mi bliskie, degenerację. 

Od tamtej pory minęło 10 lat. Zmieniło się wszystko, mój wygląd, charakter, styl życia. Z subkultury po prostu wyrosłem. Stałem się w pełni samodzielny, bardziej odpowiedzialny. Pojechałem więc na ten festiwal bez całego tego bagażu... ale też i bez większych oczekiwań. Postanowiłem jedynie być, doświadczać, patrzeć i słuchać wszystkiego tak, jak po prostu do mnie dotrze. Bez oceniania, wartościowania, prób uporządkowania całości. Zwolniłem hamulce i na te kilka dni zostawiłem gdzieś na boku totalnie całe moje "normalne" życie. Żyłem koncertami, spotkaniami ASP- bez większej potrzeby uzewnętrzniania się przed kimkolwiek. Zaliczyłem nawet dwukrotnie crowd surfing- co było poniekąd moim marzeniem. Ta chwila, gdy tłum mnie porwał, wyniósł na dwa metry do góry i mogłem zobaczyć na moment to wszystko: zachód słońca nad polem namiotowym, kolor nieba, kontrast lasu oraz 750 tysięcy osób, niczym bezkresne morze... I świadomość, że niczego w ciągu tych kilku minut nie możesz kontrolować, jesteś całkowicie uzależniony od innych. Pustka umysłu, chwili, surowość trwania. 

Uświadomiłem sobie, że to tego od jakiegoś czasu poszukuję. Pustki i wymiaru bezkresu, nieograniczoności. To stąd próby ucieczki w adrenalinę- paintball, ćwiczenia na siłowni, bieganie, marzenie o skoku ze spadochronem, czy na bungee. Odkrywanie przestrzennej muzyki, eksperymenty z "trującymi roślinami", wyjazdy w miejsca bez ludzi. Chcę znów przeżyć to, co kilka lat temu na Tarifie, gdy kąpałem się w oceanie. Zawisnąć gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią- bez możliwości kontrolowania czegokolwiek. Absolutny błogostan, wolność, bezwład. I przekonanie, jak mało rzeczy w tym życiu ma naprawdę wielki sens.



PS. Manu Chao rządzi.