czwartek, 27 listopada 2014

Życie bardziej bezrefleksyjne

Ostatnio coraz rzadziej tu zaglądam. Kiedyś tematy do pisania wystrzeliwały ze mnie jak na zawołanie. A teraz mam wrażenie, że chyba nawet nie mam o czym pisać. Praca stała się właściwie całym moim życiem. Biję rekordy godzinowe (ostatnio ponad 16h), jestem tam przed lub po "oficjalnym" czasie arbeitu, a niekiedy nawet wtedy, gdy mam wolne. I niby ok, sam się na to godzę. Lubię tam być, lubię to, co robię, lubię swoich ludzi. Uświadomiłem sobie niedawno, że to właśnie dzięki nim, i tej pracy- na którą tyle się zawsze narzekało- tak łatwo poradziłem sobie z tym całym rozstaniem czy innymi kłopotami. Do tego szkolę się na level wyżej- a to jest coś, do czego zawsze dążyłem, o czym marzyłem. Szkolenie jest mega interesujące (HR w większości), i po prostu mam olbrzymie poczucie satysfakcji, że w końcu ten mój "plan na życie" zaczyna się powoli ale sukcesywnie realizować. Bo nawet jeśli nie dadzą mi zbyt szybko oficjalnego "stołka", to samo to szkolenie otworzy mi właściwie wiele drzwi. 

Tak więc poświęcam się temu w stu procentach. Odłożyłem totalnie na bok myśli o szukaniu sobie kogoś. Od maja właściwie nie chodzę na żadne imprezy i unikam alkoholu jak ognia. Poza dwoma wyjazdami na działkę z ekipą z pracy, Woodstockiem, czy sporadycznymi wyjściami na 1-2 piwa- praktyczna abstynencja. Kontakty z ludźmi, z którymi byłem kiedyś blisko- rozwiązały się samoistnie przez brak czasu lub odległości. Nie gram już w zespole, nie tworzymy nowej muzyki. Funkcjonowanie ograniczyło się do pracy i ćwiczeń na osiedlowej siłowni. Czasem łapię się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałem jakąś totalnie wciągającą, czy poruszającą książkę. Rzadko oglądam filmy, nie szukam nowej muzyki. Moje życie stało się totalnie bezrefleksyjne. Nie mam jakoś rozterek, które kiedyś towarzyszyły mi na co dzień. Nie mam dylematów, które roztrząsam godzinami. Wszystko stało się proste i klarowne. Pracuję, szkolę się, staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię, latam na siłkę. Tyle. 

Jeszcze rok temu coś takiego wywołałoby we mnie jakiś wewnętrzny alarm. Poczucie, że coś nie jest tak. Dziś za to jest mi z tym faktem totalnie ok. Ta firma reguluje mój rytm. Dała mi poczucie odpowiedzialności, wytyczyła jakiś cel. Zmieniłem też swoje nastawienie. Kiedyś "praca" była dla mnie koniecznością wybicia i odbębnienia cholernych 8 roboczogodzin- jedynie środkiem, mającym pomóc w spełnianiu swoich marzeń. Teraz stała się celem, targetem, wytyczną postępowania oraz podejmowania decyzji- jak najskuteczniej, i jak najefektywniej. Zacząłem podziwiać, stosować i wierzyć w te wszystkie zasady, jakie rządzą moją korporacją. Są namacalną podporą do codziennego wstawania, życia. Nie mam już wątpliwości. Sprawy, które się wydarzają oceniam w kategoriach faktu. Na chłodno, bez emocji. Nie wiem jeszcze tylko, czy to konsekwencja tego, że stałem się trybikiem jednej, wielkiej maszyny... czy jest to jakiś element dorastania, dojrzałości wewnętrznej- która przyszła wraz z wiekiem?

Wiele spraw jeszcze mnie jakoś rusza, mimo wszystko. Dowiedziałem się właśnie, że jedna z osób które pracują w mojej korpo jest chora na raka trzustki. Ma 23- 24 lata. To tyle, co nic (niemal). I myślę sobie, że ja- dla porównania- przynajmniej coś użyłem. Zwiedziłem prawie całą Europę. Widziałem tyle koncertów, nawet sam tworzyłem muzykę. Miałem ponad pięć związków, przebiegłem dwa maratony, skakałem na bungee. Mam tatuaże. Wyszalałem się i wyciągnąłem z tego lekcje. Cholera, żyłem pełnią życia- gdzie nie żałuję praktycznie żadnej decyzji, jaką kiedykolwiek podejmowałem. Mogę więc sobie teraz być poważnym, zapracowanym człowiekiem. Żyć życiem bardziej bezrefleksyjnym, od rana do wieczora w pracy, od targetu do targetu. A co w takiej sytuacji ma zrobić ktoś tak młody jak ta chora osoba?


wtorek, 11 listopada 2014

Solaris

"Nie miałem nadziei. Ale żyło we mnie oczekiwanie, ostatnia rzecz, jaka mi po niej została. Jakich spełnień, drwin, jakich mąk jeszcze się spodziewałem? Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów. Myślałem o wielkich, zatłoczonych, huczących miastach, w których się zgubię, zatracę (...). Utonę w ludziach. Będę milkliwym i uważnym, a przez to cenionym towarzyszem, będę miał wielu znajomych, nawet przyjaciół, i kobiety, a może nawet jedną kobietę. Przez pewien czas będę sobie musiał zadawać przymus, aby uśmiechać się, kłaniać, wstawać, wykonywać tysiące drobnych czynności, z których składa się ziemskie życie, aż przestanę je czuć. Znajdę nowe zainteresowania, nowe zajęcia, ale nie oddam im się cały. Niczemu ani nikomu, już nigdy więcej".

Brzmi jak deklaracja. Wystarczy po prostu przestać czuć cokolwiek. Mieć cel, żyć, realizować swoje marzenia... ale nie wystawiać się powtórnie na strzał. Nikomu, już nigdy więcej.