poniedziałek, 19 maja 2014

I want a ticket to anywhere



Muszę się ogarnąć. Od momentu przeprowadzki, właściwie poza chodzeniem do pracy oraz na siłownię nie robię nic konkretnego. Żadnych zdjęć, czy nowej muzyki. Kiedy mam wolne śpię do południa. Potem jedynie zjem coś lub czytam książki. I tyle. Tak bardzo czuję, że potrzebuję jakiejś solidnej zmiany i przede wszystkim oddechu oraz wyrwania się chociaż na moment z Wielkiego Miasta. Tak więc za kilka dni pakuję swój czarny plecak i wyjeżdżam do O. Plan jest prosty. Wyłączam komórkę, ładuję akumulatory, a po powrocie zabieram się za siebie. Pora wrócić na tory. 

Czasami żałuję, że nie mam samochodu. Oldschoolowego gruchota typu Garbus, aby takie ucieczki urządzać sobie kiedy tylko bym chciał, niezależnie od kierunku czy liczby kilometrów. 

piątek, 16 maja 2014

Karma- srarma?

Karma- tyb. (skt.: la; dosłownie: "działanie"): prawo przyczyny i skutku, w rezultacie którego przeżywamy świat w określony sposób, odpowiednio do wrażeń nagromadzonych w umyśle, które spowodowaliśmy własnymi działaniami ciała, mowy i umysłu. Oznacza to, że sami określamy własną przyszłość przez obecne czyny. 
                                                                      -Lama Ole Nydahl, O naturze rzeczy. Współczesne wprowadzenie do buddyzmu, Warszawa 2009, s. 174

Pod wpływem ostatnich wydarzeń znów wróciłem do lektury moich mądrych, buddyjskich książek. Książek, które traktuję zawsze jako solidny, pewny drogowskaz, lub w których szukam recept na życie w trudnych sytuacjach. Bo do tej pory jakoś je tam znajdywałem. Problem jednak tkwi w tym, że czytam je, czytam... ale tym razem tych wskazówek jakoś totalnie nie mogę odnaleźć. Lub zrozumieć. 

Tyle jest spisanych słów, przekazów, wykładów o tym, że dobro lub zło które wysyłasz zawsze do ciebie w końcu powróci. Więc starasz się nie być w tym życiu ostatnim skurwysynem. Pomagasz, nie wysyłasz złych życzeń, wychodzisz naprzód, próbujesz zrozumieć, troszczyć się, kochać. Tylko czy rzeczywiście mogę śmiało stwierdzić, że to wszystko do mnie wraca? Karma podobno działa tak, że twoje czyny z przeszłości warunkują następne odrodzenie: to, kim jesteś, w jakich warunkach przychodzisz na świat, jacy są twoi rodzice, kogo spotkasz na swej drodze... nic nie jest przypadkowe. Cały czas próbuję więc dojść i zrozumieć, co takiego musiałem zrobić w moim poprzednim życiu, że w obecnym układa mi się tak, a nie inaczej. Za co płacę? I jak z tego w końcu wybrnąć? Ile dobra trzeba dawać z siebie, by ostatecznie zniwelować swój "dług", i zarobić jakoś na to, by było lepiej?

Wszystkie moje związki- a miałem ich już trochę- to jakby jedno wspólne, błędne koło. Ilekroć wydawało mi się, że kolejna dziewczyna którą spotykam jest inna, przez co pewne sprawy powinny potoczyć się w drugim kierunku- to i tak okazuje się bez znaczenia. Powtarzalność, kalka, podobne błędy, pomyłki. Jakbym niczego się nie uczył, choć wiem, że tak nie jest. Ale efekt końcowy jest tak czy siak ten sam. Więc nie napawa to optymizmem. Bo trwam w tym cholernym, zamkniętym cyklu. Przechodzę ciągle przez to samo, jak w maszynie czasu. I nie mogę z tego wybrnąć. Jestem jak bohater filmu, który wciąż przeżywa tą samą sytuację. Popełnia błędy, wszystko się resetuje, i tak do momentu, aż nie doprowadzi sprawy do końca.

Ostatnio zastanawialiśmy się nad tym z A. Ona ma mniej więcej identycznie. Mimo, że stara się, próbuje, walczy... koniec końców i tak wali głową w mur. Bezskutecznie. Może trzeba to wszystko tak naprawdę olać? Może cena bycia "tym dobrym i prawym" nie jest tego wcale warta? A może cała ta karma to właściwie jeden wielki bullshit?



środa, 7 maja 2014

Czas okrutnych cudów

Mój dotychczasowy świat stanął ostatnio na głowie. Wszystko zmieniło się właściwie o 180 stopni: rozstanie z M., konieczność przeprowadzki, weryfikacja pewnych spraw. Dużo trzeba będzie pozmieniać, ale to akurat dobrze. Może przyda mi się taka generalna modernizacja.

Co do samego bloga- tu także nastąpiły pewne porządki, co widać po domenie oraz nazwie. Trochę zaczęło mnie irytować, że coraz więcej osób ma do niego dostęp. A przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Ta cała moja pisanina to zawsze była dla mnie forma autoterapii, radzenia sobie z tym co mnie boli, lub czego nie mogę komuś powiedzieć. Ok, były też treści, które chciałem puścić w obieg gdzieś dalej: jakieś recenzje filmów, płyt, zespołów, książek itd. Najgorzej jedynie, że słowa, które miały pomóc tylko i wyłącznie mi- stawały się zarzewiem pretensji, dąsów oraz konieczności tłumaczenia się. Spowiadania i przeprosin, bo czegoś powiedziałem za mało, a o innej rzeczy za dużo. Jestem tym po prostu zmęczony. Nie chciałem kasować całego bloga, bo jakby nie patrzeć jest to zapis czterech lat mojego życia. Stąd małe zmiany. Zobaczymy, na ile zda to egzamin- jeśli będzie trzeba to w ogóle zmienię ustawienia i ograniczę do niego dostęp całkowicie. 

Nie jest to wcale wyciągnięty środkowy palec. To po prostu jest mi potrzebne. Autoterapia.