niedziela, 30 września 2012

Czekam...



Kocham Youtube'a. Naprawdę. Od paru dobrych lat szukam dzięki niemu nowych brzmień... i takich "smaczków" jak ten powyżej. 

Często zastanawiam się nad fenomenem muzyki. Jak to jest, że czasem naprawdę nie trzeba tworzyć skomplikowanych struktur? Tak jak tutaj: trzy akordy na krzyż, cztery proste linijki tekstu (cover Eltona Johna, tak by the way), zaledwie minutowy występ. A jednak- dzieje się magia. Kolejny raz- teatr jednego człowieka. Już przyzwyczaiłem się do tego, że Fru to żywy, chodzący strumień emocji...

W moim życiu jest tak, że jakimś ważnym chwilom towarzyszy muzyka: pojawiają się konkretne piosenki które dziwnym trafem zawsze trafiają w sedno tego, co akurat czuję, co chciałbym przez nie wyrazić, wykrzyczeć lub dać ujście emocjom i myślom. Niekiedy mam wrażenie, że to wszystko jest jak film: kolejne klatki, kolejne wydarzenia, metamorfozy, ścieżki dźwiękowe. 

W tym tygodniu poznam prawdopodobnie termin mojej obrony. Już od dawna nie odczuwałem tak wyraźnie, że naprawdę stoję u progu jakiegoś istotnego etapu. Coś się ewidentnie kończy... ale też i zaczyna. Spoglądam trochę wstecz i robię małe podsumowania. Coraz rzadziej wierzę, że rządził tym jedynie ślepy przypadek lub ciąg losowych zdarzeń, które nie układały się w konkretny wzór. Nic z tych rzeczy... Wszystko jest jakby spójne i połączone. Jedno warunkuje drugie, a ja z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zaczynam rozumieć moją dotychczasową drogę. (... albo tak mi się jedynie wydaje). Cóż, czas pokaże. Na razie jeszcze czekam...

środa, 26 września 2012

Halo, odbiór!

Właśnie dotarło do mnie, że chyba pierwszy raz od jakichś dwóch miesięcy położę się dziś spać bez żadnych zmartwień i trosk. Zamykam stopniowo wszystkie niedokończone sprawy: szkolenia firmowe mam za sobą; zaś w aktach dziekanatu leżą sobie trzy oprawione egzemplarze mojej pracy magisterskiej. Indeks i dokumentacja dostarczona, zegar odpalony- teraz jedynie mogę czekać spokojnie na termin obrony. Dawno już nie czułem takiej ulgi- prawdziwy "kamień z serca"… Nie ma co ukrywać: ostatni miesiąc, czyli końcowy etap mojej pisaniny nie miał w sobie nic ze słodkiej sielanki pracy naukowej. To naprawdę była walka z czasem i samym sobą: pot, krew, zaciskanie zębów i liczne bluzgi… Odbiło się na tym wszystko dookoła: nie było kontaktów z Nią, z przyjaciółmi, nie było mowy o hobby… z kolei ja sam zamieniłem się w małe, chodzące, znerwicowane i sfrustrowane centrum ciemnych chmur burzowych, szukających okazji na wyładowanie złej energii… Aż do dziś, kiedy ze sporym łutem szczęścia udało mi się dopełnić wszystkich formalności.


Gdzieś w głowie kiełkuje mi teraz myśl, w którą nie potrafię jeszcze na dobre uwierzyć. Jakiś tydzień, ewentualnie dwa- i zakończę naprawdę spory rozdział mojego życia. Będę miał wreszcie czas… na to co kocham, co lubię, a z czego niekiedy trzeba było rezygnować ze względu na szkołę. Koniec ze spoglądaniem na plany zajęć, rezerwowaniem weekendów, dojazdami i co semestralnym spłukiwaniem się z gotówki… Rety… Myślę o tym, i nadal nie dowierzam. Zapowiada się naprawdę piękna perspektywa. Już nie mogę się doczekać. 


czwartek, 13 września 2012

The Lion's Roar


                         Sometimes I wish I could find my rosemary hill
                         I'd sit there and look at the deserted lakes and I'd sing...

                         And every once in a while I'd sing a song for you,
                         That would rise above the mountains and the stars and the sea
                         And if I wanted it to... it would lead you back to me.



Czy potrafisz sobie wyobrazić, że pewnego poranka wstajesz z łóżka, pakujesz niezbędne rzeczy... i uciekasz? Zostawiasz pracę, wszystkie przykre obowiązki i sprawy, które MUSISZ (a wcale nie chcesz) załatwić. Nie ma telefonu, fejsbuka, telewizora. Zapomnij o komputerze, tramwajach, pośpiechu i hałasie godziny szczytu. Absolutne "nogi za pas i do widzenia!" - nikt nie wie, gdzie jesteś; nikt cię nie znajdzie...

Tydzień temu zaliczyłem taką ucieczkę. Szybki wyjazd: tylko ja, Ona, cisza i szum drzew. Po raz kolejny przypomniałem sobie, że najlepiej odpoczywam leżąc na trawie i gapiąc się w niebo. Ostatnio ciągnie mnie jakoś w stronę minimalizmu. Przeraża mnie to codzienne otoczenie: te sprawy, ten bieg, i te wszechobecne rzeczy, rzeczy, rzeczy... Kto wie- może dopiero gdyby ich zabrakło, zrozumielibyśmy co to znaczy żyć tak naprawdę? 

Niekiedy mam wrażenie, że ciągle gonię własny ogon. Taka chora karuzela haseł i komunikatów: muszę to, muszę tamto... Myślę o tym, napędzam ten durny mechanizm i jeszcze bardziej próbuję wszystko rozpaczliwie chwytać, okiełznać oraz kontrolować. Zwykle zaczyna w takich chwilach działać zasada- im bardziej chcesz, tym łatwiej całość ucieka ci przez palce... Jakie to przykre, że tak często tracę wtedy grunt pod nogami i nie potrafię powiedzieć sobie samemu "stop!". A być może powinienem... Bo dobrze jest mieć czasem obrany kurs... głupio tylko stać się niewolnikiem własnego steru. 


środa, 5 września 2012

Mądrości Pana Turgieniewa




                                      "Nową wiarą serce napełniłem
                                       I znów duszą jak dziecko się stałem:
                                       I spaliłem wszystko, co wielbiłem,
                                       Uwielbiłem wszystko, co spalałem"

                                                      
                                                                   - Iwan Turgieniew, "Szlacheckie gniazdo"

Powyższe słowa były mi towarzyszem przez wiele długich lat, by niespodziewanie rozpłynąć się jakby w powietrzu na kształt amnezji- bo nie dość, że zapomniałem o ich brzmieniu, to do tego zupełnie nie mogłem przypomnieć sobie źródła ich pochodzenia. Aż tu nagle... Voila!

Frazy takie jak te mają wielką moc. Mądrość. Zwłaszcza, gdy przyglądasz się swemu życiu na zasadzie "tu i teraz"... mając jednak świadomość absolutu spraw gdzieś w tyle. Taki rodzaj drogowskazu zawsze otwiera ci szerszą perspektywę. Spróbuj narodzić się codziennie na nowo, każdego jednego poranka. Powstań, nie trzymając kurczowo i ze strachem rzeczy, które przyzwyczaiłeś się rozważać w kategoriach "stałości". Bo stałość nie jest tutaj żadną poprawną odpowiedzią...

Myślę, że palenie za sobą mostów jest w zasadzie dobrą rzeczą- takim błogosławieństwem. Dzięki temu masz przynajmniej pewność jednego: zawrócić zwyczajnie nie możesz, więc jedynym rozwiązaniem jest droga przed tobą. Zawierająca znak z napisem: PROGRES.