"Get yourself a car and drive it all alone
Get yourself a car, ride it on the wind..."
Dwa tygodnie temu wróciłem z mojej corocznej wyprawy
samochodowej po Europie. Trzecia edycja objęła tym razem Czechy i Austrię…
pięknie było- i jak zwykle tylko: szkoda, że tak krótko.
Myślami jestem dziś gdzieś daleko, w drodze. Tęsknię do tego
uczucia… kiedy mam świadomość, że wsiądę zaraz do samochodu i na parę
krótkich chwil oderwę się od rzeczywistości, zostawiając dosłownie wszystko za
sobą. Taki rodzaj ucieczki. Bo przecież wiem, że za kilka dni przyjdzie mi
wrócić, zejść z obłoków na ziemię. Ale póki jadę, przemieszczam się- nie ma
mnie, znikam. Patrzę tylko przez szyby na zmieniający się horyzont. Na słońce,
chmury i drzewa. Nikt nic nie mówi, a ja mam w dłoniach ulotne strzępy czasu
tylko dla siebie oraz swoich myśli. I wolność w oczach, wpatrzonych w mijane
krajobrazy.
"Tkwię pośrodku niczego
Myśląc o sprzątnięciu tego
Gdy decydujemy się odejść tracimy więcej niż tylko to co nas otacza
Okrążyłem strony tego wszechświata który jest
Poza granicami wszystkich istnień
Gdzie światło nigdy się nie kończy
Powinniśmy być wdzięczni bogom
Kimkolwiek są naprawdę
Podejrzewam że mogę trafić do piekła
Pamiętam moment w którym upadłem
Cokolwiek co mogłoby się zdarzyć jest tak samo realne jak to co mówię
Jeśli coś jest niczym to nie może być czymś w żaden możliwy sposób
Gubisz się w dalekich krainach, które są pod twoimi stopami
Przeważnie schodzisz niżej w nieskończoność
Powinniśmy być wdzięczni za to kim jesteśmy
Nieważne czy znamy siebie czy nie
Idę obok siebie
Żadne z nas nie słucha zbyt uważnie
Obawiam się czasu który nie nadchodzi
Jak człowiek na krzyżu nie czuję lęku nie mogę uwierzyć w to co mówię
Musisz czuć swoją kwestię...
Musisz czuć swoją kwestię..."
John Frusciante (gitarzysta Red Hot Chili Peppers) zawsze był dla mnie kimś w rodzaju rockowego mistyka. Kiedy słucham jego gry i śpiewu, lub obserwuję jak porusza się wśród dźwięków na scenie- przez ciało przechodzi mi setka myśli, emocji oraz uczuć. Wszystko to działanie jednego człowieka i jednej potężnej siły: wrażliwości. Z niego to po prostu wychodzi samo. Łatwo to zauważyć w subtelnych detalach: sposobie w jaki trzyma gitarę, w mimice twarzy, gestach. Gdy widzę coś tak szczerego, trudno oprzeć mi się wrażeniu, jakby Fru w swoim życiu przeszedł jakąś niewidoczną granicę pomiędzy wymiarami. Wydaje się, jakby był w połowie tutaj, i w połowie tam- gdzie ludzkie poznanie już nie sięga. Nie umiem tego wyjaśnić- dla mnie jego styl to czysta magia.
W jednym z wywiadów dla magazynu Rolling Stone Fru powiedział kiedyś coś takiego: "Muzyka jest twarzą boga. Gdy w grze na gitarze intelekt przeważa nad duchowością, nie dociera się na najwyższe szczyty. Tak długo jak ulegam tym mocom, moja twórczość jest pełna znaczenia, jest sensowna". I coś w tym jest. Od kilku dni słucham jego nagrań prawie cały czas. Czuję tam to, czego szukam od zawsze w muzyce: szczerość, prawdę, jakiś uniwersalizm, absolut. Coś ponadczasowego, nie dającego się ogarnąć i zamknąć w małych, przyciasnych szufladkach katalogów.
Wrażliwość, uczucia, serce, dusza. Frusciante klucz do ujarzmienia tych żywiołów odnalazł w melodii i emocjach, nagrywaniu metodą analogową, brudzie w dźwięku... Dzięki temu mamy coś istotnie wartościowego- PRAWDĘ, nie zabijaną przez technologię oraz komputery. I to słuchać w każdej minucie jego utworów...
"Dla mnie też niezbyt łaskawy był dzień.
Dla mnie też za długa zima i zła.
Dla mnie też, ale przyznaj, że w sumie się żyje cudnie.
I przestań wyć!"
Są takie dni, kiedy naprawdę mam ochotę rzucić wszystko w
jasną cholerę… Paru kretynom z mojego otoczenia dać kolokwialnie w mordę, lub
przynajmniej powiedzieć kilka gorzkich, aczkolwiek szczerych słów. Bez cenzury,
gryzienia się w język i silenia na uprzejmość. Potem przydałoby się, by mi ktoś na moment wyłączył jeszcze zmysły.
Bym wracając do domu tramwajem nie musiał słuchać tych żałosnych rozmów
prowadzonych przez istoty bezczeszczące nazwę gatunku określanego jako homo
sapiens… Cytując Mistrza Twaina: "Są chwile, gdy chciałoby się powiesić cały
rodzaj ludzki i skończyć tę farsę".
Odczuwam coś, co określiłbym jako "zmęczenie materiału"…
Potrzebuję urlopu, wyjazdu, i odcięcia się na moment od tego wszystkiego co
MUSZĘ codziennie robić. A niekoniecznie może chcę.
Ech… Ponarzekałem sobie. "… ale przyznaj, że w sumie się
żyje cudnie". Jutro wstanie nowy świt.
Jakiś czas temu wracałem sobie tramwajem z pracy. To był
ciężki dzień. Miałem wszystkiego już serdecznie dosyć- wsiadłem do wagonu,
zająłem jedno z wolnych miejsc siedzących. Słuchawki od mp3 na uszach, i już
mnie nie ma.
Parę przystanków później wsiadła Ona. Nie wiem, kim była. Na
oko- 50, może 60 lat. Skromne ubranie, w dłoni biały, plastikowy kubeczek.
Żebraczka.
To nie jest jedna z tych wielu, wszystkim znanych "historyjek" typu: "Napadli mnie za rogiem, zabrali wszystkie pieniądze. A ja
szedłem po wypłacie, chorej żonie lekarstwa kupić. Daj pan cokolwiek, poratuj".
Tutaj nie było żadnej płomiennej przemowy o trudnej sytuacji życiowej. Nie było
zapisanych markerem, laminowanych karteczek, pokazowego utykania, namolnych
błagań…
Był za to opuszczony wzrok, płytki oddech oraz oczy, które
ostatkiem sił powstrzymywały łzy bólu upokorzenia i wstydu. Nie powiedziała ani
słowa, szybko i cicho przemknęła się jedynie przez pół przedziału, wysiadając
na tym samym przystanku. Zatrzymała się przy koszu na śmieci, skryła twarz w
trzęsących się dłoniach i zaczęła płakać.
W tej chwili natychmiast zrozumiałem. Tego się nie można
nauczyć… i nie da się tego udawać. Drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył. Żałuję,
że nie mogłem jej pomóc. A może mogłem… ale nie zdążyłem, nie zorientowałem się
na czas.
Wielkie Miasto uczy ignorancji i odwracania wzroku. Robią to
też ludzie, którzy żebranie traktują po prostu jako łatwy zarobek. Niekoniecznie
uczciwy. To dzięki nim wiemy, jak nie słuchać, nie patrzeć, nie zauważać.
Udawać, że za oknem autobusu miejskiego dzieje się coś naprawdę interesującego…
A życie toczy się dalej. Jedziemy, zapominamy, i już nas nie ma.
"I wish you would step back from that ledge my friend,
You could cut ties with all the lies, That you've been living in,
And if you do not want to see me again, I would understand,
I would understand..."
Wielokrotnie przekonywałem się na własnej skórze, że
niestety- mimo szczerych chęci nie da się czasem upiec dwóch pieczeni na jednym
ogniu. Wszystko wtedy działa na zasadzie równowagi… Zdarza się, że na jednej
szalce układa się szczęście i zadowolenie kogoś, kto jest ci najbliższy:
ukochany, absolutny priorytet, numer jeden w hierarchii wartości.
Zdarza się też, że na szalkę obok władowuje się ktoś
teoretycznie ci obcy. Możesz tej osoby nie znać za dobrze. Nie wywabialiście
się z opresji, nie macie wspólnej przeszłości, nie wyjebaliście razem nawet
przysłowiowego pół litra…
A jednak czasem, gdy spotykasz taką osobę, twoje serce już
wie. Wie, że musisz zostać, porozmawiać, spróbować pomóc. Być może jednocześnie
coś poświęcając. Przeważnie to, co znajduje się na pierwszej szalce…
Jak wytłumaczyć komuś, że być może w tej chwili ktoś
potrzebuje cię bardziej… tu i teraz? Twojego czasu, uwagi. Kilku słów,
poklepania po plecach. Wspólnego poprzeklinania, złorzeczenia. Ponad wszystkim,
bez względu na "za i przeciw"?
Mam w sobie jakiś dziwny instynkt. Po prostu "odczuwam". Sam nieraz przejeżdżałem czołem po przysłowiowym dnie. Chciałem, by był ktoś
wtedy obok. By powiedział mi, co robić, jak się odnaleźć. Jak żyć, jak nie
stracić wiary we wszystko… Wielokrotnie zostawałem w tym tak naprawdę sam. Mam
jednak szczęście- jestem silny, i potrafię szukać wskazówek tam, gdzie z pozoru
nawet być ich nie powinno. Ale wiem, że inni takiego szczęścia mogą nie mieć. I
rodzi się we mnie wtedy taki impuls. Rodzaj wiadomości: "Jeśli będziesz kiedyś
w potrzebie, pamiętaj: nie zostawię cię, nie oleję, nie zbagatelizuję. Zostanę,
gdy inni sobie pójdą. Wysłucham, może coś powiem, może nie… Bez wyjątków. I
rzucę wtedy wszystko. Ale nie porzucę ciebie".
Dziś uczestniczyłem z kimś w takim dialogu:
D: Idziemy po browar?
Ja: Ok., ale wiesz… nie mam grosza w portfelu, musimy
zahaczyć o bankomat…
D: Daj spokój. Wypicie z Tobą tego piwa jest dla mnie o
wiele cenniejsze, niż te kilka durnych złotówek…
W tym momencie poświęciłem coś względem kogoś. Ale wiem, że
postąpiłem słusznie.