- Już wiem! NAPOLEON!!!
I tak to chyba już jest. Jedni nienawidzą jego twórczości, boją się jej i odrzucają. Bo jak odnaleźć harmonię oraz piękno w poskręcanych, zdeformowanych ciałach, miastach rozkładu oraz w apokaliptycznej pożodze? Z kolei drudzy patrzą ponad to i potrafią dostrzec sedno. To właśnie dlatego Beksiński nigdy nie nadawał obrazom tytułów. Chciał zostawić każdemu swobodę interpretacji znaczeń. Liczyła się forma, a nie treść. Bo treścią były wizje snów, które nie zawsze muszą znaczyć cokolwiek. Pamiętam moment, kiedy zakochałem się w jego obrazach. To była dosłownie miłość od pierwszego wejrzenia. Poszedłem akurat do kumpla w odwiedziny. Na ścianie jego pokoju zobaczyłem to:
Usta wydawały się tak realne, że totalnie uległem iluzji: sądziłem, że jest to jeden z tych tłoczonych obrazków, jakie kiedyś produkowano. Dotknąłem ust... a one okazały się tylko płaską kartką reprodukcji. Album z malarstwem Mistrza, który wkrótce odnalazłem w szkolnej bibliotece dopełnił dzieła. Wsiąkłem, i wchłonąłem jego twórczość totalnie.
Akurat wczoraj minęła 9 rocznica jego śmierci. Jego całe życie wydawało się zresztą nią napiętnowane. Żona zmarła po wielu latach ciężkiej choroby. Jego syn, znany dziennikarz i genialny tłumacz popełnił samobójstwo niedługo później. Jedyny uczeń, spadkobierca warsztatu uległ tajemniczemu wypadkowi, przez co stracił wzrok. W końcu śmierć dosięgła i jego. Oczywiście nie mogła być standardowa- zresztą artysta sam to właściwie przewidział. 21 lutego 2005 roku otrzymał siedemnaście pchnięć nożem z ręki 19-letniego syna swojego sąsiada i zarazem współpracownika. Jak powiedział dosłownie kilka lat wcześniej: "Być może, kiedyś porzucę ten mój świat (...) i wtedy zacznę obserwować, jak przemieniają się chmury na niebie".
R.I.P., Mistrzu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz