piątek, 7 lutego 2014

Pożegnania, powitania i praca marzeń

Jakimś dziwnym trafem luty często okazuje się dla mnie okresem sporych zmian, i to przeważnie w sferze spraw zawodowych. Styczeń był ostatnim miesiącem mojej pracy w Galerii. Nie, nie straciłem stołka- po prostu przetransferowano moją szanowną personę na inną placówkę. Nie ukrywam, nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. W Galerii znałem każdą jedną śrubkę, mechanizm i kąt; a do tego przyznam, że mocno zżyłem się z ekipą. To aż trochę dziwne nawet, że w tak krótkim czasie udało nam się stworzyć od zera tak dobry team... I co tu dużo mówić: pierwszy raz od baaaardzo dawna zacząłem uświadamiać sobie, że idę do pracy z uśmiechem. Bez bólu dupy i egzystencjalnej sraczki. Czułem tylko gdzieś po kościach, że jest za dobrze, że coś się musi spierdzielić, bym nie chodził tak non stop 5 cm nad ziemią. No i proszę, transfer. A w mojej korpo jest niestety jak w wojsku: gdzie cię wyślą, tam idziesz. Ferajna zrobiła mi fenomenalne pożegnanie, aż płakałem ze śmiechu. Ech, będę tęsknić...

Luty zacząłem więc na Nowym Świecie. Co tu dużo mówić: Nowy Świat to dosłownie Nowy Świat. Nowe twarze, nowy team, nowe układy, nowe miejsce, nowe przyzwyczajenia, nowa rutyna, a w moim przypadku nawet nowe buty i spodnie (cholerne szwy w kroku!). Stare są tylko ściany i sprzęty. Ale chyba się przyzwyczaję, a w tym miesiącu akurat i tak długo tam nie zabawię. Parę tygodni temu dostałem telefon ze starej Matki Korporacji, co było dla mnie chyba zaskoczeniem roku... Nie utrzymywałem z nimi kontaktu od jakichś czterech lat, od czasu mojego odejścia. A tu proszę: zaproponowali mi projekt audytów i inwentaryzacji, jakie musiałbym przeprowadzić w całej Polsce do końca marca. Robiłem już dla nich coś takiego właśnie cztery lata temu- z tym, że miałem na to jedynie miesiąc. Long story short: wziąłem w mojej obecnej pracy cały zaległy urlop i ruszyłem w trasę. Propozycji za takie hajsy po prostu się nie odrzuca. 

Właśnie dziś skończyłem cały region Śląsk. Katowice, Czeladź, Sosnowiec, Bytom, Zabrze, Rybnik, Mikołów, Gliwice, Bielsko biała. W niecałe 4 dni. Cholera, lubię ten region. A konkretnie: ludzi. Mają w sobie coś charakterystycznego tylko dla południowców: jakiś rodzaj specyficznego luzu, spokoju, otwartości i życzliwości nie spotykanej nigdzie indziej. Pamiętam, jak stałem na przykład na zajezdni w Katowicach i czekałem na autobus. Z naprzeciwka nadjechał jeden z napisem na cyferblacie: "FAJRANT. JODYMY NA PIWO". A ludzie wokoło klaszczą i się śmieją. Kiedy nie wiem gdzie iść- wystarczy, że spytam. Tutaj każdy cię pokieruje. Raz w tramwaju ogarniały mnie np. dwie babcie. Pierwsza musiała wysiadać, więc zaczepiła drugą (nie znały się): 
- Eee, kochana! Kawaler to musi wysiąść za 4 przystanki; weź go wysadź na odpowiednim.
- Dobra, dobra, kochana. To już ty się nic nie martw
Przykłady można mnożyć. Kiedy tu jestem, ten dziwny, wewnętrzny spokój udziela się również i mi. Bo tutaj nikt się nie spieszy. Komunikacja przyjeżdża jak chce, a i tak wszyscy docierają na miejsce o czasie. Nikt nie złorzeczy, nie przeklina. Życie toczy się własnym rytmem, wręcz płynie. Złapałem się wczoraj na tym, że właściwie pierwszy raz od jakiegoś miesiąca zobaczyłem słońce za dnia (w Galerii tego nie widać: kiedy przychodzisz do pracy jest ciemno, kiedy wychodzisz- dokładnie tak samo). Było cicho, słonecznie i bezwietrznie. Wokoło zieleń oraz świergot ptactwa. Mimo, że jestem tu w pracy- po prostu bezgranicznie odpoczywam. 


                                                                      Taki właśnie jest, ten cały Śląsk.

Siedzę sobie aktualnie w pokoju hotelowym i zajadam się sushi. I właśnie dotarła do mnie taka myśl, że mam właściwie pracę marzeń. Podróżuję po całym kraju, mam kontakt z ludźmi, muszę radzić sobie w co rusz to nowych sytuacjach, dostaję zwrot kosztów podróży, utrzymania, diety, mam całkowicie wolną rękę odnośnie moich działań, do tego rozbijam się po najlepszych hotelach i jeszcze płacą mi za to grube hajsy. Mógłbym tak pracować cały czas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz