Jakiś czas temu wracałem sobie tramwajem z pracy. To był
ciężki dzień. Miałem wszystkiego już serdecznie dosyć- wsiadłem do wagonu,
zająłem jedno z wolnych miejsc siedzących. Słuchawki od mp3 na uszach, i już
mnie nie ma.
Parę przystanków później wsiadła Ona. Nie wiem, kim była. Na
oko- 50, może 60 lat. Skromne ubranie, w dłoni biały, plastikowy kubeczek.
Żebraczka.
To nie jest jedna z tych wielu, wszystkim znanych "historyjek" typu: "Napadli mnie za rogiem, zabrali wszystkie pieniądze. A ja
szedłem po wypłacie, chorej żonie lekarstwa kupić. Daj pan cokolwiek, poratuj".
Tutaj nie było żadnej płomiennej przemowy o trudnej sytuacji życiowej. Nie było
zapisanych markerem, laminowanych karteczek, pokazowego utykania, namolnych
błagań…
Był za to opuszczony wzrok, płytki oddech oraz oczy, które
ostatkiem sił powstrzymywały łzy bólu upokorzenia i wstydu. Nie powiedziała ani
słowa, szybko i cicho przemknęła się jedynie przez pół przedziału, wysiadając
na tym samym przystanku. Zatrzymała się przy koszu na śmieci, skryła twarz w
trzęsących się dłoniach i zaczęła płakać.
W tej chwili natychmiast zrozumiałem. Tego się nie można
nauczyć… i nie da się tego udawać. Drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył. Żałuję,
że nie mogłem jej pomóc. A może mogłem… ale nie zdążyłem, nie zorientowałem się
na czas.
Wielkie Miasto uczy ignorancji i odwracania wzroku. Robią to
też ludzie, którzy żebranie traktują po prostu jako łatwy zarobek. Niekoniecznie
uczciwy. To dzięki nim wiemy, jak nie słuchać, nie patrzeć, nie zauważać.
Udawać, że za oknem autobusu miejskiego dzieje się coś naprawdę interesującego…
A życie toczy się dalej. Jedziemy, zapominamy, i już nas nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz