piątek, 25 listopada 2011

Kolejny dzień w polskim "raju"

Kocham medialną propagandę w typowo polskim wydaniu. Dzięki koleżance ze studiów trafiłem na filmik stworzony przez speców z PARP, czyli Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. W telegraficznym skrócie animacja opiewa wspaniałą gospodarkę naszego kraju, i szeroko pojęty dobrobyt. Oto bohater dzisiejszego wpisu, enjoy:



PARP to oczywiście agencja rządowa, więc ten indoktrynujący gniot jaki zamieściłem powyżej teoretycznie nie powinien nikogo zdziwić. A jednak jakoś trudno przejść mi obok tego obojętnie…

Na szczególną uwagę zasługuje kilka informacji, jak choćby ta z 3:38: "Do 2013 roku Polska otrzyma z Unii Europejskiej ponad 130 mld dolarów, dzięki czemu stanie się głównym beneficjentem środków unijnych". Hmm, szkoda jedynie, że szanowny PARP nie wspomina tu, że do dnia dzisiejszego (mamy końcówkę roku 2011) wykorzystaliśmy niecałe 10% tych dotacji- na zużycie zaś pozostałych 90%, które przepadną wraz z dniem 1 stycznia 2013 nie ma nawet absolutnych szans- a to dzięki tym rzekomo idealnym "programom zagospodarowania tych środków". Pytanie: jakim programom? Znacie jakieś z nazwy?

Jedziemy dalej: "( 4:04)… budowane są autostrady, mosty, linie kolejowe" (sic!); "(4:19) Polska to również edukacyjne imperium, na wyższych uczelniach studiuje co drugi młody polak"… Miło by było jedynie zetknąć to jakoś z rzeczywistością- wypadałoby tu wspomnieć, że ten "co drugi młody polak" po ukończeniu swoich studiów nie może znaleźć sensownej pracy za godziwe pieniądze…

Po obejrzeniu tego filmiku można wysnuć właściwie tylko jeden wniosek: mieszkamy w raju. Gospodarka kwitnie, ludzie mają pracę, są szczęśliwymi obywatelami świata; mleko, miód i dobrobyt!

Stawiam pytanie o pewnego rodzaju "dziennikarską uczciwość", lub zwykłe poczucie etyki i moralności… Bo skonfrontowałbym chętnie każde słowo użyte w tej produkcji ze zwykłą rzeczywistością, w której Polacy są najdłużej pracującym narodem na świecie, za cholernie niskie wynagrodzenie (nie do porównania nawet ze standardami unijnymi). Owszem- zagraniczne korporacje chętnie w nas inwestują- ale dzieje się to dlatego, gdyż na ten sam interes wyłożą w Polsce do 1/4 środków mniej, niż gdziekolwiek indziej… zyskując prawie darmową siłę niewolniczą w postaci ludzi tak zdesperowanych, że gotowi są harować jak przysłowiowe woły, byleby tylko zarobić jakiekolwiek pieniądze. Coś, jak drugie "Made in China". I to jest fakt…

Cała ta produkcja przypomina mi typową papkę w mediach, np. rodem z wiadomości TVN: "są plusy podwyżek paliwa i akcyzy na papierosy: dzięki wyższym cenom wielu Polaków rzuci szkodliwy nałóg, oraz wszyscy przyczynimy się do zmniejszenia emisji szkodliwych substancji do atmosfery".

Mam jedną prośbę: nie dajmy się robić w balona. Dziękuję. 


PS. Jakoś nie dziwi mnie, że na youtube pod tym filmikiem użytkownik PARP wyłączył opcję dodawania własnych komentarzy- naprawdę chciałbym w tym przypadku poczytać opinie internautów. Byłoby zabawnie. 

wtorek, 8 listopada 2011

Spiral out. Keep going.

Potencjał możliwości człowieka jest nieskończony. Mam tu oczywiście na myśli kreatywność oraz zdolności do budowania nowych koncepcji czy idei… Bo jak powszechnie wiadomo- jeśli czujemy nachalne przypływy twórczego geniuszu- ograniczenia prędzej czy później się pojawią same (zwykle w postaci konkretnego budżetu finansowego).

Mam taką teorię, że każda osoba, która posiada coś takiego jak "szersze horyzonty”- bardziej otwarty umysł, przenikliwy sposób postrzegania, myślenia itd.- odczuwa taki dziwny, nieustanny "głód". To jest jak wiatr, który zawsze skądś gdzieś wieje; ciągle pcha do przodu, każe iść naprzód, nie zatrzymywać się.

Czasem czuję, jakby moje życie było takim osobistym, wewnętrznym wyścigiem, w którym mierzę się… właściwie ze sobą samym. Taka podróż z punktu A do Z, pełna tego wiatru o którym piszę wyżej, cichych podszeptów tzw. "prawdziwego ja", które totalnie źle się czuje, gdy zmuszone jest stać w miejscu zbyt długo.

Czy więc sens egzystencji stanowić może właśnie tego rodzaju gonitwa? W sensie: ucz się, poznawaj, doświadczaj i wyciągaj wnioski? Jak to jest, że pewne osoby zupełnie dobrze czują się w zamkniętym środowisku z wytyczonymi granicami (których po prostu nie przekraczają); zaś inne (ci poszukiwacze) dosłownie nie mogą usiedzieć w miejscu, jeśli nie spróbują zgłębić tego nie poznanego? Czy oznacza to jakiś większy poziom świadomości?

Zauważyłem, że wraz z wiekiem zaczynam odczuwać coraz większy niedosyt… Taki, który każe szukać, rozglądać się, usprawniać. Dalej, i dalej. Żałuję tylko, że nie jestem właścicielem małej, poręcznej maszynki czasowej- bym wszystko mógł sobie rozplanować, zrealizować i przyswoić (nie zaniedbując np. snu). 



Wczoraj zdałem dosyć ważny egzamin, związany z moją pracą (taki z cyklu: "To be, or not to be…"). Jak to zwykle bywa- musiałem opanować spory zakres wiedzy, i to zarówno w teorii, jak i w praktyce. Zaliczyłem, ba! - nawet celująco. Najpierw pomyślałem, że dzięki temu będę mógł sobie wreszcie odpocząć i oddać się na jakiś czas słodkiemu zupełnie-nic-nie-robieniu. Zaraz jednak pojawił się ten wewnętrzny głos, ta potrzeba. "Jest tyle rzeczy, które mógłbyś opanować; wiedza, doświadczenie- nie trać czasu na stanie w miejscu, dąż do perfekcji". Głód, pragnienie, apetyt… Wciąż mi za mało, potrzebuję więcej. To silniejsze ode mnie.

                          It's not enough.
                          I need more.
                          Nothing seems to satisfy.
                          I don't want it.
                          I just need it.
                          To breathe, to feel, to know I'm alive.

Gdzie znajduje się ta subtelna granica- czy człowiek (w nawiasie: poszukiwacz) może dojść do punktu, w którym poczuje pełną satysfakcję z tego kim się stał, co wie, i czego doświadczył?

Korzystanie z owoców drzewa poznania (niekoniecznie tego od ‘dobra i zła’) naprawdę jest przyjemne. Nie umiem polegać na tym, co zdobyłem do tej chwili- muszę wyjść naprzód i próbować sięgnąć jeszcze dalej.

Following our will and wind we may just go where no one's been”. Spiral out. Keep going. 

wtorek, 1 listopada 2011

Rzeka


Cały dzień chodzi mi po głowie pewien utwór. No więc proszę bardzo: Ptaky, i tytułowa „Rzeka”.



W związku z tym- mała refleksja. Nie wiem, czy to akurat nastrój… (bo w końcu nadszedł listopad, bo jesień, bo święto zmarłych). Ale czasem wydaje mi się, że życie to właśnie taka jedna wartka i pulsująca rzeka. Narodziny to początek- źródło którego nie pamiętamy; jest też śmierć- ujście, koniec jakiego nie damy rady przewidzieć ani uniknąć. W międzyczasie płyniemy poprzez nią, niekiedy o własnych siłach, świadomie, z wiarą i przekonaniem. Innym razem bezwładnie dryfujemy, zdani na łaskę losu bądź przychylność gwiazd. Żeglujemy z prądem i pewnie częściej- raczej pod prąd. Przeciwności, zakręty, mielizna i otchłań dna…

Metafora życia jako rzeki jakoś mocno do mnie przemawia. Nurt kołysze nas przez miesiące i lata, a my zupełnie nie możemy przewidzieć, dokąd zechce nas zanieść. Jedna wielka niewiadoma: kim się staniemy, jaką jakość uzyska nasza egzystencja, jakich ludzi spotkamy na swojej ścieżce…

Myślę o tym wszystkim. Tak- wiem, że jestem tylko drobnym pyłem w ogromie tego świata… punktem w rozgałęzieniu milionów różnych rzek. Płynę, i niekiedy boję się tylko szybkości tego nurtu. Boję się ulotności zjawisk, przemijania i niewiadomych. Próbuję wyciągać dłonie i zaczepić się choćby na moment o jakiś wystający korzeń. Pozostać w jednym miejscu, zatrzymać (lub spowolnić) bieg czasu. Przeniknąć przestrzeń znaków zapytania, i wiedzieć choć raz, jak to dalej będzie… 

                  "Wszystko co mam- to życia dar
                  A to kim jestem przez chwilę będzie
                  Z nurtem gdy w dal płynę przez czas
                  Wszystko kim jestem zaraz odejdzie

                  Tylko to wiem, co z nurtem chwyci życie moje
..."


niedziela, 23 października 2011

There's magic everywhere


Całe piękno życia zawiera się w szczegółach. To łapanie tych drobnych, małych momentów- tak ulotnych i czasem może zbyt krótkich, a jednak odróżniających to, co cenne i wyjątkowe od szarej prozy codzienności.



Nasycam się minutami, zanurzam w detalach oraz kolekcjonuję chwile, spojrzenia, uśmiechy i zapachy. Łapię się, że obserwuję wszystko jakby zupełnie na nowo. To taki świat „małych odkryć”- ciche opowieści o tym, jak rozczesywane dłonią włosy przeplatają się między palcami; liczenie sennych, głębokich oddechów, smak porannej kawy w niedzielę, kanapki z paprykarzem sojowym…

Tonę w magii. W ciszy popołudnia, gdy zasypiasz na filmie w moich ramionach, obok wyleguje się leniwie Kot, a ja czuję się totalnie spokojny i szczęśliwy. Tak, że niczego więcej mi nie brakuje...

Przypomniał mi się dziś fragment „Szczęścia rodzinnego” Lwa Tołstoja. „Przeżyłem wiele, ale myślę, że teraz już wiem, czego trzeba do szczęścia. Ciche, spokojne życie na wsi, bycie w miarę możności użytecznym dla ludu, któremu łatwo dogodzić i który nie jest tego zwyczajny; dalej praca, która- miejmy nadzieję- będzie w jakiś sposób potrzebna; potem reszta, przyroda, książki, muzyka, miłość bliźniego- taka jest moja wizja szczęścia. A potem, na dodatek, Ty jako partnerka, może dzieci- czego więcej może ludzkie serce pragnąć?

Miłość istnieje. Nie szukaj jej tylko- sama cię znajdzie…   


środa, 19 października 2011

Dziwny dzień...


Miałem dziś sporo szczęścia. Wracałem po pracy do domu tramwajem- okolice godziny 18, ludzki tłok i ścisk, do tego telefon komórkowy w łapie… Rozmowa się skończyła, wsunąłem więc aparat do kieszeni, położyłem rękę na uchwycie poręczy… I w tej dokładnie sekundzie pod koła rozpędzonego tramwaju wjechało osobowe auto… Trzask, szarpnięcie, pisk hamulców. Kobieta stojąca obok mnie przeleciała chyba przez pół wagonu. Gdyby nie jakieś ułamki chwili- ja zrobiłbym dokładnie to samo.

Trudno mi oprzeć się po tego typu przygodach pewnym myślom… że jest jakaś dziwna siła, okruch opiekuńczej intuicji losu, która chroni mnie przed złem tego świata. Aniołem stróżem z ręki Boga bym tego nie nazwał… ale jednak chyba COŚ w tym jest… Być może.

Drażni mnie ostatnio poczucie braku kontroli nad czasem. Dni i godziny mijają mi potwornie szybko. Spoglądam na zegarek… a 20 minut później okazuje się, że minęły dwie godziny. Znacie to skądś?

Muszę się ogarnąć, jakoś lepiej organizować sobie wolny czas (którego i tak mi brakuje na wszystko, co chciałbym zrobić). Trzeba skończyć z marnowaniem go na rzecz tych drobnych bzdur i pierdół- portali społecznościowych, stron ukochanych zespołów, i innych…

To był dziwny dzień. Może jutro będzie lepiej?



niedziela, 16 października 2011

"Mniejszego zła" drobny ciąg dalszy...





Na dobitkę do poprzedniego wpisu: coś zupełnie nie mojego, wyszperanego w sieci. Krótko, zwięźle i oczywiście na temat- jedziemy z cytatem:

"Przykazania prawdziwego polaka:
- nie choruj
- nie starzej się
- nie miej wypadków
- umrzyj szybko i młodo

Państwo będzie ci wdzięczne.
W innym wypadku będzie cię dymać do usranej śmierci... bo?

Rkc... bo pomóc nie potrafi".
                                                       by 3nsk, http://ddinfdcnitsflow.blog.onet.pl/

A już zaczynałem się bać, że jestem w moich poglądach polityczno- ustrojowych lekko osamotniony... Nie wierzę skurwysynom. Koniec, kropka. Blog kolegi 3nsk oczywiście po znajomości gorąco polecam.

wtorek, 11 października 2011

"Mniejsze zło"




Uwielbiam okres przedwyborczy. Nie ma to jak masowe bombardowanko za pomocą  billboardów, ulotek i plakatów, z których znów patrzą na mnie mordy znane oraz zupełnie nieznane. I kolejny raz to samo: cudowne hasła o poprawie stanu Rzeczypospolitej, dobrobycie, zniwelowaniu bezrobocia, ulgach, obniżeniu podatków, etc., etc…

Słowem- pięknie jest (a NA PEWNO będzie!), aż łapki zacieram kiedy pomyślę o tym, jak bardzo moje życie zmieni się na lepsze- jeśli tylko oddam swój głos…



No właśnie- samo dokonanie wyboru to również część propagandy. „Nie głosowałeś- nie narzekaj!”; „Głosowałeś (cóż- jeśli źle…) to trudno…” Moim skromnym zdaniem- żadna z wyżej wymienionych powinności obywatelskich i tak nie jest tutaj rozwiązaniem. Polska polityka pod lupą wygląda opłakanie: mieliśmy transformację ustrojową, przybyło kilka latek- a i tak sezon w sezon głosujemy na te same zakazane mordy. Zmieniły się jedynie nazwy partii. Hasła i slogany te same, kolejne obietnice jak zwykle bez pokrycia, a teatr idiotów bawi się w najlepsze- bo przecież znów dopchali się do koryta i ładują sobie kieszenie forsą do pełna…

Czasem nie mogę już tego zrozumieć… My- jako naród- chyba naprawdę nie umiemy się uczyć przez doświadczenie, lub wyciągać wniosków obserwując historię… Dalej dajemy się wodzić za nos i mamić tymi samymi obiecankami… Ale czego się spodziewać po polityce kraju, w którym jedyną opcją wyborczą jest po prostu (i wyłącznie) wybór tzw. „mniejszego zła”…

Może się narażę, ale powiem tak: szkoda, że samolot który rozbił się pod Smoleńskiem nie był na tyle duży, by pomieścić wszystkich tych fagasów w garniturkach z Wiejskiej… Żal, naprawdę.