poniedziałek, 29 grudnia 2014

Optymistycznie, jak na sam koniec

Wylądowałem w szpitalu po tym, jak dostałem ataku kolki nerkowej. Mam sporą tolerancję na ból, ale czegoś takiego jak wczoraj nie przeżyłem już dawno. Wchłonąłem kilka kroplówek, rzygałem pół nocy- ale będę żył. Lekarka kazała mi pić więcej piwa. O, ironio. W sumie niejeden ucieszyłby się z takiej kuracji.

Mój ojciec również jest aktualnie w szpitalu. Wykryli mu kamień wielkości 4 cm. To mi zaczyna coraz bardziej przypominać o tym, że jednak nie jesteśmy nieśmiertelni (a przecież mieliśmy być). Najwyraźniej ktoś nas oszukał. Banda decydentów. Chociaż z drugiej strony- mieć 29 lat, nie pić alkoholu, prowadzić zdrowy tryb życia, omijać fastfoody, uprawiać dużo sportu i trafić na SOR z powodu nerek- tylko pogratulować!

Myślałem trochę o M. Całościowo i w kontekście. Czasem nachodzą mnie takie rozkminy w stylu: co u niej, jak żyje, czy jest z kimś? Trudno chyba, by nie nachodziły. W końcu spędziliśmy ze sobą trzy lata, i teoretycznie była to osoba, z którą miałem/chciałem się chajtać. Wiem, że parę miesięcy temu pisałem tu różne rzeczy, o tym jak nie pasowaliśmy do siebie, jak wszystko odpływało. W sumie decyzję o rozstaniu podjęła ona. Nie do końca wiem, co było przyczyną. Nie przyznałem się jej nigdy, ale przeszperałem jej kiedyś wiadomości na fejsbuku. Wynikało z nich, że kiedy ja jeździłem po kraju ze zleceniem od Starej Matki Korporacji, ona w tym czasie już kogoś miała nakręconego. Więc w sumie nie ma się co dziwić... Nie wnikałem w temat. Może ma, może nie ma. Czasem tylko wychodzi ze mnie taka zła kurwa (za przeproszeniem) i wyobrażam sobie, że może wcale nie ma teraz kolorowo, albo trafiła na kogoś gorszego. Możecie mnie teraz zjechać od góry do dołu- ale w życiu nie uwierzę, jeśli powiecie, że sami tak nigdy nie mieliście :) Generalnie w takim przypadku problem siedzi w nas samych. Kiedy jesteś tym porzuconym, a nie rzucającym (położenie jest tu istotne) masz podkopaną wiarę w siebie. Obwiniasz się za całą sytuację, próbujesz doszukać dziur w całym. Znaleźć powód, przyczynę. A kiedy nie znajdujesz, zaczynasz idealizować swoją osobę. Myśleć, że przecież nie jesteś taki najgorszy. Automatycznie zakładasz więc, że nawet jeśli twój były/była kogoś ma- to i tak siłą rzeczy będzie mieć przejebane. Na pewno mniej słodko niż nawet w najgorszym okresie, jaki wspólnie przeżyliście, gdy byliście jeszcze razem. A ego ma radochę. Ciężko jest zaakceptować to, czego nie chcemy dopuścić do myśli. Że nie jesteśmy lub nie byliśmy czyimś ideałem. Że żyje tam osoba, która jest od ciebie ciekawsza, inteligentniejsza, bardziej zaradna, lepsza w łóżku. I że twój/twoja ex tak naprawdę tryska szczęściem oraz radością życia, o której możesz sobie jedynie pomarzyć, kiedy ona śmieje się za twoimi plecami. Im szybciej to zaakceptujesz, tym szybciej ruszysz dalej. 

Tak więc nie jestem ideałem. Mimo całej tej otoczki, złożonej z bycia gitarzystą, fotografem-amatorem, dwukrotnym maratończykiem, podróżnikiem który zjeździł całą Europę. Mimo mirażu moich wszystkich tatuaży, skoków na bungee, czy innych ekscytujących rzeczy które dokonałem. Mimo moich prób uzdrawiania świata oraz tylu innych spraw, których nie zdołałem wymienić. Jestem chodzącą kupą gówna, jak każdy inny i jeszcze wielu na tym małym świecie. Mam swoje pieprzone wady. Durne przyzwyczajenia. Głupi odruch nie dostosowywania się. I śmierdzą mi stopy. You are not special. You are not a beautiful or unique snowflake. You are the same decaying organic matter as everything else. We are the all-singing, all-dancing crap of the world.

Zniszczył mnie ten rok i wypalił do gołej ziemi, niewiele pozostawiając w zanadrzu. Są rzeczy z których jestem zadowolony i nie mogę temu zaprzeczyć. Ale przez większość czasu to była chyba walka z wiatrakami. Na tak mało spraw miałem naprawdę rzeczywisty wpływ. Większość szła z biegiem rzeki- albo to zaakceptujesz, albo nie. Mogłem się zgiąć lub nagiąć- pomimo wmawiania sobie, że jest inaczej. Że mam kontrolę. Gówno prawda. 2014 rok zjechał mnie jak prostytutkę i robił ze mną co tylko chciał. Już wcześniej spisałem ten miesiąc na straty. Teraz karma mi to tylko udowodniła, i na potwierdzenie wylądowałem w szpitalu z nerkami. Obiecałem sobie, że od stycznia zabiorę się za parę spraw. Nie wiem, może trzeba po prostu wszystko zapisywać (podobno tak łatwiej osiąga się cele), lub układać jakiś plan na poszczególne miesiące? Enyłej, ja tu jeszcze wrócę. Wszystko pochwytam i wszystkiego się nauczę. Tak więc to chyba tyle. Do zobaczenia w 2015 roku. Over. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz