piątek, 6 czerwca 2014

Allenstein

Jeśli można jakoś w telegraficznym skrócie podsumować mój kilkudniowy pobyt w Olsztynie, to chyba najlepiej oddałby to spot zmontowany na wzór hollywoodzkiego trailera:
                                               Trójka przyjaciół...
                                               Trzy gatunki alkoholu...
                                               Cztery dni picia...
                                               Kąpiel w jeziorze...
                                               Wędrówka szlakiem turystycznym...
                                               ... i Brąswałd! (czarna dziura na mapie Europy). 



Cały ten urlop to było coś, czego naprawdę potrzebowałem. Totalnie zresetowałem akumulatory. Nie myślałem ani o pracy, ani o ostatnich wydarzeniach. Przede wszystkim odetchnąłem od zgiełku Wielkiego Miasta i zdystansowałem się do tego fermentu myślowego, w jakim się poruszałem od pewnego czasu. 

Ciekawe, że tak mocno przyzwyczajamy się do rutyny codziennego życia, jakie prowadzimy. Kiedy już wysiadłem w Olsztynie, spotkałem M. oraz D. i zaczęliśmy chlać- po prostu zdjąłem nogę z hamulca. Czułem się tak, jakbym znów miał 24 lata. Beztroska, wolność i chwytanie okazji, każdego jednego malutkiego momentu. To było coś, od czego odwykłem. Tak kurczowo ściskałem w ciągu ostatnich kilku lat ten swój mały, hermetyczny świat. Praca, dom, granie, próby uzdrawiania świata. I tak w kółko; zupełnie nie wiadomo po co i na co. 

Moje myśli krążą teraz w obłoku chaosu, czuję się też trochę niesprecyzowany- nie wiem, czy to dobre określenie... Po prostu mam ochotę niszczyć, zostawiać za sobą tylko ścieżkę popiołu i spalone mosty. Nie patrzeć się na kategorię 'zła i dobra'. Przestać respektować te wszystkie sztuczne wartości, które zamykają nas na bodźce. Rozpędzić się, pogrążyć. Bez drogi hamowania, zabezpieczeń. Może to jest właśnie ścieżka, na której jeszcze mnie nie było?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz