Od jakiegoś miesiąca z hakiem chodzę z regularnością do 2-3 dni na osiedlową siłownię. Fajna sprawa, zwłaszcza, że czuję jak zmienia się powoli moje ciało. Do tej pory uważałem się za wysportowanego gościa- w końcu biegam regularnie, startuję w maratonach. Okazało się jednak, że po dwóch pierwszych treningach bolały mnie partie mięśni, o których istnieniu nie miałem zwyczajnie pojęcia.
Dotychczas na siłowni byłem tylko raz, kiedy mieszkałem w akademiku. Poszliśmy tam z chłopakami z pokoju, poćwiczyliśmy jakieś dziesięć minut... a potem chlaliśmy browary. Nie mam więc dużego porównania, aczkolwiek wydaje mi się, że moja siłownia to rodzaj męskiego sanktuarium. Dominium testosteronu, królestwo samców alfa i wylanych litrów potu. Poza dziewczynami na portierni kobiety rzadko się tu zapuszczają. Jeśli już, to któraś z nich wpadnie przypadkiem przed zajęciami z fitness, popedałuje na rowerze treningowym i po piętnastu minutach ucieka. Za to faceci trzymają sztamę. Tu nikt cię nie wyśmieje, nawet jeśli jesteś typem o którym można powiedzieć: długi jak miesiąc, chudy jak wypłata. Ważne przecież, że coś ze sobą robisz. Nie ma pytań w momencie ćwiczeń w stylu: "Sorry, już nie będziesz tu robił?", przytrzymają ci sztangę, a w razie potrzeby doradzą.
Tak więc nie dziwię się już, że te 1,5h co drugi dzień stały się formą mojego rytuału. Kiedy kończę trening, czuję się spokojny jak święta krowa w Indiach. Nic mnie nie rusza, nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Żaden problem nie jest tak naprawdę rozwiązany, ale z drugiej strony żaden z nich nie ma właściwie większego znaczenia. Dodatkowo, wszędzie gdzie teraz chodzę zacząłem oceniać i porównywać rzeczy. Lubię ten zapach zaschniętego potu, kiedy w drodze do szatni mijam salę od ju-jitsu i muay thai. Uśmiecham się, kiedy widzę w jednej z nich śpiącego na macie ziomeczka, który trenuje sztuki walki już od 15 lat. Bawią mnie też rozmowy 40-o letnich byków o posturze Pudzianowskiego w latach świetności:
- No ty wiesz, kuuurwa; widziałem ostatnio tą swoją świnię, no wiesz- tą z którą byłem 3 lata temu. A kuuurwa, jak ona się rozjebała, no mówię ci- taka świnia, że ja pierdolę. No wiesz, 65 kilo dla laski to w chuj dużo.
Cóż, dominium testosteronu rządzi się własnymi prawami. A bic sam się przecież nie zrobi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz