Kilka tygodni temu rozstaliśmy się z M., po prawie trzech latach związku. Powód? Tak naprawdę trudno go chyba wskazać. Mieliśmy po prostu jakieś dwa słabsze okresy. Na początku wydawało mi się, że coś takiego to zbyt mało, by zrezygnować tak definitywnie i zdecydowanie. Próbowałem robić to, co zrobiłby chyba każdy na moim miejscu: walczyłem, pytałem, siałem ziarno niepewności. Ktoś mądry jednak powiedział mi parę lat temu, że samemu można się co najwyżej ogolić; zaś związek to dwie osoby, dwa strumienie myślowe i dwa kierunki działania. Natomiast ja na polu bitwy zostałem sam. Dlatego w końcu zrezygnowałem.
Kilka dni temu pojechałem do mojego Prawdziwego Domu po ponad półrocznej nieobecności. Powłóczyłem się trochę po moich ukochanych lasach, spotkałem się z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Rozmawialiśmy; miałem też sporo czasu na przemyślenie kilku spraw. I parę rzeczy zrozumiałem. Po pierwsze: M. miała rację. Jesteśmy całkowicie odmiennymi planetami. Dwoma biegunami i żywiołami o różnych obliczach. Jak ogień i woda. Mamy inne podejścia do życia, temperamenty, a nawet inne zainteresowania. Mój mały świat (który nie jest światem M.) kręci się gdzieś pomiędzy ludźmi, gitarą, książką, filmem, tatuażami, muzyką, bieganiem i wojażami po Europie. Z kolei ja nie stanę się stałym satelitą dla planety: wegetarianizm (kocham mięso), ramówka TeFauEn czy afirmacja małych dzieci (nie swoich). Mimo, że tego oczywiście próbowałem- po prostu, by doświadczyć jej sposobów na życie. To właściwie dziwne, że pomimo tylu różnic i podziałów stworzyliśmy coś, co zdawało się funkcjonować poprawnie przez prawie trzy długie lata. Musieliśmy być albo ślepi, albo bardzo zakochani. Albo totalnie nam się już wszystko pomieszało...
Po drugie: życie idzie dalej- nie ma czego żałować. Tak więc wstaję i ruszam przed siebie. Muszę teraz wszystko pozmieniać: znaleźć nowe mieszkanie, przeprowadzić się. Zrewidować swoje poglądy na to, czego pragnę w życiu. Być może zacznę też szukać nowej pracy? W końcu minęły prawie dwa lata, odkąd dorobiłem się MGR przed nazwiskiem, a ja tak naprawdę nigdy nic z tym nie zrobiłem. Chyba potrzebny był mi kop w życiu tego typu. Kamyki, które poruszą lawinę. Przypadkowo przeczytałem gdzieś ostatnio takie zdanie: "Krople przemijają, ale nurt wciąż trwa". Wciskam restart.
Leave it alone, and don't regret it.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz