wtorek, 8 kwietnia 2014

9. Półmaraton Warszawski

Kolejny "oficjalnie" mierzony dystans mogę już wpisać sobie na konto osiągów- jakiś tydzień temu wystartowałem w 9 edycji Półmaratonu Warszawskiego. Troszeczkę zweryfikowałem swoje myślenie na temat tego mojego biegania: odstawiłem uparte dążenie do nowych życiówek i postawiłem na to, by po prostu mieć z tego fun. Okazało się, że w mojej pracy sporo ludzi również aktywnie trenuje, więc udało mi się namówić niektórych na udział. Pobiegliśmy we trójkę, praktycznie całą trasę od startu do mety trzymając się w grupie. Razem zaczęliśmy, razem skończyliśmy. Co ciekawe: "życiówka" dogoniła nas właściwie sama. Zakładałem równo dwie i pół godziny, a zakończyło się na... 2h:10min:08sec. Nieźle, jak na jedynie trzy poprzedzające to biegi treningowe.

Na każdej imprezie tego typu można zauważyć różne motywacje tych, którzy startują. Jedni to zawodowcy. Drudzy robią to po prostu dla zabawy i przebierają się na przykład w jakieś zwariowane stroje (w tym roku to prawdziwy wysyp, pobiegł m.in. Ksiądz, Mnich, Wróżka, Wietnamczyk, Banan, Kaczka, a nawet dwie osoby przebrane za... Stadion Narodowy). Kolejna grupa to ci, którzy mierzą się z własnymi słabościami: kalectwem czy otyłością. Po drodze mijałem też wiele osób biegnących z dedykacją, najczęściej z naklejkami lub nawet w okazjonalnych koszulkach: Biegnę dla chorego Tomka, Dla Agi, Dla mojej żony, Wspieramy Filipa, Marcie itp. 

Minąłem ich bardzo wielu na trasie i zacząłem się w końcu sam zastanawiać: dla kogo biegnę ja? Dla miłości? Dla rodziców, czy znajomych? Dla spełnionych marzeń? Dla wyniku? Dla pokonania własnych ograniczeń? Mijałem w ten sposób kolejne kilometry i uporczywie starałem się znaleźć odpowiedź na to pytanie. I chyba właściwą motywację podsunęło mi dopiero wszystko to, co dzieje się teraz wokoło mnie. Biegnę dla siebie. Po to, by dać sobie wiarę, że mam więcej siły. I jestem twardszy, niż w rzeczywistości, chociaż każdy wie, że jest to tylko piękne kłamstwo.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz