środa, 25 września 2013

Wielki Żeglarz Małej Kałuży

Właśnie sobie przypomniałem, że kiedyś po prostu brałem do ręki aparat i szedłem w miasto. Bez zbędnych ceregieli. Łaziłem tak bez celu oraz wytyczonego kierunku. Czasami zatrzymywałem się, popijałem herbatę z termosu i czekałem, co się wydarzy. Obiekty z moich fotografii pojawiały się same, w postaci grajków ulicznych, nietypowych staruszków, deskorolkarzy, zwierząt lub samej natury. Trafiłem też na fireshow, a potem zamroziłem w obiektywie palącą papierosa kobietę czekającą na coś/kogoś w kawiarence na Starym Mieście. Byłem małym, nieznośnym chłopcem z lustrzanką, który wkradał się do wszystkich zakazanych zakamarków. Penetrowałem bunkry, ciemne uliczki, opuszczone domy. 

Od trzech lat aparat kurzy się w pokrowcu. Niby cykam coś tam w międzyczasie. Biorę go zawsze na wakacje, czasem na próby zespołu, do domu lub na wycieczki do Olsztyna. Staram się mieć oczy otwarte, i niektóre nowe zdjęcia są naprawdę ok, na poziomie. Jest kadr, pierwszy i drugi plan, jakaś historia, obiekt. A mimo tego, nie jestem z nich wcale zadowolony. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś. Nawet strona, na którą wrzucałem moje produkcje od ponad roku nie miała żadnej aktualizacji. Nie wiem, na czym to polega. Czy się wypaliłem w tym temacie? Może widziałem za dużo? Stałem się zbyt samokrytyczny? 

Dziś wybrałem się na przebieżkę treningową- w końcu za cztery dni startuję w maratonie. Pierwszy raz poczułem, że to faktycznie już jesień, pełną parą. Z jednej strony cholernie nienawidzę tej pory roku. Wszystko staje się szare, takie jednolite. A gdy widzę jak na drzewach obumierają liście, wtedy jednocześnie coś obumiera we mnie. Pewnie chęć do życia i energia. Bo już w kościach czuję, że za jakieś dwa miesiące przyjdzie mi się przestawić na siedzenie w domu i wegetatywny tryb życia. Hibernacja cielesna oraz po części umysłowa. Zabiorę się wtedy za czytanie książek, oglądanie filmów. I pewnie będę też spał więcej. 

Druga strona tej monety jest taka, że jesień ma dla mnie znaczenie symboliczne. To taka metafora lub koło życia, napawające mnie melancholią, tęsknotą i refleksją. Pamiętam, jak zawsze o tej porze ruszaliśmy w liceum z G. na dalekie wędrówki. Robiliśmy zdjęcia, goniliśmy wiatr na polach. Potem był dom, herbata z miodem i cytryną, płyty winylowe. I mam teraz ochotę kupić jakieś porządne buty, spakować termos, ciepłe ubranie oraz aparat, i ruszyć w nieznane- tak, jak to bywało kiedyś. Jak Wielki Żeglarz Małej Kałuży. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz