poniedziałek, 9 września 2013

Nie taka znowu prosta historia

Filmy drogi mają w moim sercu specjalną półeczkę, o którą pieczołowicie dbam, czyszczę z kurzu i doglądam. Nie wiem skąd taka słabość do tego typu gatunku. Być może to podświadome łączenie się z tematem, tęskne łaknienie tego, czego nie mam w moim "normalnym" życiu. Albo też świadomość, że perspektywa zmieniających się krajobrazów zawsze uspokaja moje demony, leczy ciało i przywraca czysty pogląd? Nie wiem. Wydaje mi się, że jeśli ktoś odkryje radość w byciu w stałym ruchu, pokocha codziennie inne niebo nad swoją drogą- może odkryć wspaniały lek na wszystkie bolączki. Dar ukojenia, za którym zawsze zatęskni. I którego będzie szukał. Czasem śmieję się, że gdyby tylko się dało- spokojnie mógłbym spędzić na podróżowaniu całe życie, z radością wiodąc koczowniczy tryb życia. Ale nie ma tak lekko. Na dalekie wyprawy mogę pozwolić sobie raz, ewentualnie dwa do roku. Pozostaje więc powracać do mojej ulubionej półeczki z filmami, i odświeżać tytuły. Chyba żadne inne obrazy nie nauczyły mnie więcej o życiu i sobie samym niż właśnie tego typu. Into the wild, W drodze, Thelma i Louise, Little Miss Sunshine, Doskonały świat. Pora dodać kolejną pozycję: "The Straight Story", Davida Lyncha.

Lynch, to dla mnie reżyser którego wizji chyba nigdy do końca nie skumam. Od rzeczy absolutnie nie do obejrzenia (Inland empire), czy schizów Mulholland Drive, poprzez świetnego Człowieka Słonia i wspomnianą tutaj Prostą Historię... Muszę przyznać, że obawiałem się tego tytułu. Że obejrzę dwie godziny wyciągu snów paranoika, po których znów poczuję się jak debil, nie rozumiejący co się wokół niego dzieje- a tak miałem chociażby po Inland Empire

"The Straight Story" jest inne. Tak: można by rzec- tytułowa prosta historia. Główny bohater, staruszek Alvin Straight dowiaduje się o tym, że jego brat przeszedł zawał serca. W wyniku kłótni przestali się do siebie odzywać i nie utrzymywali kontaktów od co najmniej 10 lat. Dosłownie parę dni przed tym wydarzeniem Alvin zasłabł we własnym domu. Uświadamia mu to, że nie zostało mu już zbyt wiele czasu... Omijając problem kiepskiej komunikacji międzymiastowej oraz braku prawa jazdy, staruszek wsiada na kosiarkę, przytwierdza do niej przyczepę z rzeczami i wyrusza w 300 milową podróż do sąsiedniego stanu, by pojednać się z chorym bratem.

Tutaj zaczyna się magia filmów drogi. Zwalniamy, i to dosłownie... Alvin nie wyciąga zbyt dużo na swojej kosiarce, ale wcale się też nie spieszy. Rozkoszuje się podróżą, a widz razem z nim. Obserwujemy pola, małe miasteczka, zachody słońca, grę kolorów nieba- wszystko to oprawione w piękną ścieżkę dźwiękową. Po drodze staruszek spotyka przypadkowe osoby. W tych krótkich relacjach poznajemy jego przeszłość, filozofię, mądrość i doświadczenie. Naprawdę warto to obejrzeć.








W roli Alvina- genialny Richard Farnsworth, którego występ był pożegnaniem z przygodą kinową. Aktor zmagał się z nieuleczalnym rakiem kości, i w 2000 r. popełnił samobójstwo, strzelając do siebie. 


2 komentarze:

  1. Polecam zatem filmy tego Pana http://www.filmweb.pl/person/Tony+Gatlif-11885 Praktycznie wszystkie opisują wędrówkę w przestrzeni, historii, wędrówkę w poszukiwaniu muzyki, korzeni. Magiczny gość. oglądam często, unikam wersji z lektorem. Mój naj to "Latcho Drom"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, dzięki Inez. Nawet po komentarzach na filmwebie wygląda, że zapowiada się interesująco- na bank sprawdzę. PS. właśnie skończyłem oglądać "I twoją matkę też"... Spodziewałem się czegoś więcej, ale to i owo da się wyłowić między wierszami, zatem również polecam :) pozdr!

      Usuń