środa, 20 marca 2013

Szef wszystkich szefów

Jakieś pół roku temu (z hakiem) zmieniła nam się w firmie szefowa. Oczywiście różnica w jakości pomiędzy nimi wiała ogromną wyrwą przepaści- z korzyścią dla tej, która niestety odeszła. W telegraficznym skrócie: z kompetentnej, ciężko pracującej, świecącej przykładem, wiedzą i genialnym podejściem do człowieka trafiliśmy na pozorantkę, której wiedza teoretyczna oraz praktyczna w sprawach firmowych jest cienka jak śrucik. Do tego typ francuskiego pieseczka- rączek pracą to ona sobie raczej nie lubi pobrudzić. Ma za to gadane i unikalną wprost umiejętność dopasowywania się do rozmówcy i sytuacji, dlatego też mimo solidnych braków w każdej niemal dziedzinie nadal siedzi na stołku i ma się świetnie. 

Zaciskałem zęby, rzucałem mięsem, gryzłem się w język i to nie raz. Dzień w dzień. W końcu olałem sytuację: skoro nie można nic zmienić, nie ma się wpływu na bieg wydarzeń- to nie ma sensu się denerwować. Nie jestem typem męczennika, nie mam ochoty przedwcześnie wyłysieć, ani tym bardziej osiwieć. Tak więc przymrużyłem oczy, dopasowałem się i po długiej, ciężkiej walce zaakceptowałem sytuację. Zaakceptowałem jej braki wiedzy, wyczucia wobec pracowników, kultury wysławiania się, umiejętności organizacyjnych. Zaakceptowałem chujowe grafiki, plany biznesowe, liczne pomyłki. Trwałem. W końcu ułożyłem sobie to wszystko w głowie i przeszedłem do porządku dziennego. 

Od kilku dni znowu chodzę i rzucam kurwami. Rzadko używam na tym blogu wulgaryzmów, bo wystarczająco dużo przeklinam w normalnym życiu, na co dzień. Ale niestety inaczej nie da się tego podsumować. Cytując klasyka: "Nie ma innych słów, innych słów nie rozumiesz". 

W ciągu mojej ośmioletniej aktywności zawodowej udzielałem się już w sześciu różnych, odmiennych branżach. Kiedy przebiegam przez ten czas pamięcią to z czystym sercem mogę powiedzieć, że miałem jedynie dwóch tzw. Szefów Z Prawdziwego Zdarzenia. Przez duże "Sz" i z pełnym pakietem szacunku: poprzednią z obecnej firmy, oraz Niemca- właściciela plantacji tytoniu na której pracowałem za granicą. Dwóch... na multum takich, którym dziś z przyjemnością odmówiłbym podania ręki. Kiepski wynik...

Moja obecna szefowa może służyć jako totalny, podręcznikowy antyprzykład. Z ludźmi z pracy daliśmy jej służbową ksywę: Księżna Luksemburgu. Księżna- bo tak jak napisałem powyżej: pracy to ona raczej się brzydzi. Lub boi. Byle by tylko nie ubrudzić sobie rączek. Natomiast drugi człon jej pseudo... cóż, jak się przekonaliśmy już nie raz- jej wiedza jest właśnie tak "duża", jak Luksemburg. Kiedy dzieją się jakieś ważne wydarzenia, które wymagają wysiłku lub okazania odpowiedzialności- ona w cudowny sposób znika. Albo urlop, albo L4. Powiedzenie: "Kapitan schodzi ze swojego okrętu jako ostatni" to dla niej abstrakcja. Ma też rewelacyjne wyczucie "taktu", kiedy zarabiając jakieś grube tysiaki za siedzenie w menadżerce i szukanie w necie emotikonów do wklejania w mailach wypala do najniżej zarabiających: "Ojej, zniszczyłam już w tym miesiącu trzecią parę butów za 600 zł". Do naszej firmy przyszła z zewnątrz. Mimo fatalnych wyników- wszyscy "wyżej" są nią wręcz zachwyceni. Skąd się tacy biorą, na takich stanowiskach? Nie wiem. Moja koleżanka za to ma co do tego własną teorię: albo kogoś zna, albo komuś daje dupy.

Niektórzy to mają w życiu po prostu jakieś niebywałe szczęście. Umieją się ustawić. Może to kwestia układów, albo cech charakteru. W naturalny sposób wiedzą, jak się wykręcić od odpowiedzialności, kogo wykorzystać lub ułagodzić swoim słodkim pierdzeniem, komu podłożyć świnię, posmarować... Bo chyba inaczej nie da się określić tego fenomenu. Jedni, Ci kompetentni, sumienni oraz oddani, poświęcający się i świecący przykładem- mają ciągle pod górkę. Wystarczy jeden ich błąd, niewielkie niedociągnięcie, obsunięcie w błyskotliwym planie i są skazani na porażkę, spisani na straty. Z kolei drudzy mogą się spóźniać, opierdalać całe dnie, wykorzystywać innych, i jest OK, nie ma problemu. Siedzą sobie bezpiecznie na swoich stołeczkach, nabijają portfele. Ich niewiedza może bezkarnie mnożyć błędy i problemy. Mogą być totalnymi gburami, dupkami, chujami którym nie podałbyś ręki, bez ogłady i kultury. Ślizgają się na fali przez całe swoje życie. Są niczym góra lodowa względem H.M.S.Titanic- nie do ruszenia. Jak to jest możliwe?



2 komentarze:

  1. Nie wiem kim jesteś, ale uśmiechałam się sama do siebie czytając Twoje słowa. Przeglądam i starsze posty Twego bloga i naprawdę miło mi, że mogłam poznać Twój kawałek w sieci. I nawet trafiłam na wspomnienie o 'Znajomi Znajomych' gdzie to tydzień temu nie miałabym o tym zielonego pojęcia. Zabawnie. Życzę Ci dziś dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że zdobycie kolejnego "czytacza" oraz tak pozytywna recenzja mile łechce moje ego :) Teraz będzie siedzieć mi na ramieniu i klaskać z radości w swoje chytre łapki, ooo :o)

    Świat jest mały, ale gdzie jak nie w "Znajomych znajomych" spotkać można nowych znajomych? Tak więc- podejrzewam, że zapewne się tam spotkamy- na projekcji jakiegoś filmu chociażby.

    OdpowiedzUsuń