niedziela, 10 marca 2013

Reprezentuję biedę

Kilka dni temu dostałem wypłatę. Nie spodziewałem się tzw. kokosów- luty od zawsze był dla mnie cienkim miesiącem jeśli chodzi o pieniądze. Mniej dni roboczych, a ja dodatkowo wziąłem trochę wolnego w pracy. Tak więc w wyniku prostej kalkulacji: wypłata minus rachunki, minus WYDATKI NIEZBĘDNE, wyszło na to, że znów reprezentuję biedę. Teraz przynajmniej z czystym sercem mogę sobie puścić na legalu numer Rysia Peji. Autentycznie i po drodze z tematem. 



Odkąd pamiętam, zawsze bardziej liczyło się dla mnie być, niż mieć. Nie wiem, czy to do końca dobrze- chociaż nie odczuwam jakoś specjalnie presji niewolnictwa konsumpcjonizmu. Pod tym względem jestem raczej minimalistą. Nie trzęsą mi się ręce na myśl o nowym smartfonie, aj-padzie czy ray-banach. Nie przeszkadza mi przechadzanie się w spodniach z ciuchexu, lub butach od chinoli. Co jakiś czas staram się oczywiście konsekwentnie spełniać swoje zachcianki: nowe wojaże, cyfrówka, tatuaż, etc. Marzy mi się jedynie własne mieszkanie, chociaż wiem, że będzie to raczej dłuższa perspektywa. Samochód? Jeśli już, to jakiś oldschool z charakterem- VW Garbus, tak najlepiej...

Piszę o tym w opozycji do wydarzeń z poprzedniego tygodnia, kiedy to do mieszkania mojej zmarłej (dosyć zamożnej) ciotki przyjechała tzw. Dalsza Część Rodziny- w celu podzielenia spadku. Mam wrażenie, że w takich sytuacjach sprawdza się opinia, że ten, kto najgłośniej płacze na pogrzebach zwykle najgłośniej kłóci się potem o pieniądze. ...aż zmarli przewracają się w mogiłach. Powinni- według mnie przynajmniej. Całe szczęście ominął mnie ten spektakl pod tytułem "Podział łupów". Wolałem trzymać się od tego z daleka, dla własnego spokoju właściwie. Moja siostra opowiadała mi (z wyraźnym podziwem w głosie i uznaniem dla możliwości ludzkiej chciwości), że gdyby nie jej porządki... to ugrupowanie Dalsza Część Rodziny spakowałoby nawet metalowe formy do ciast sprzed jakichś 30-tu lat lub inne rupiecie tego typu. Nie ważne co, byle więcej...

Trochę to przykre. Nie mogę oceniać, ile w tym prawdy... ale będąc świadkiem tych zachowań mam takie wrażenie, że niektórzy z nich przez pół swojego życia udawali miłość, wsparcie czy zwykłą życzliwość tylko ze względu na myśl, ile będą w stanie zyskać po jej odejściu. Pogrzeb, dzień płaczu i załamywania rąk, a potem "umarł król- niech żyje król"... zaraz zleci się stado sępów, by zgarnąć najlepsze, smakowite kąski. Z rodziną- jak w przysłowiu- najlepiej wychodzi się na zdjęciu (i to podobno też nie zawsze). Może jest to mój błąd... że nie jestem pazerny, chciwy. Ale takim koneksjom mówię stanowcze "Wara!", i idę własną ścieżką. Nie posiadam wiele, ale to co mam- mam dzięki sobie, ciężkiej pracy i zaciskaniu pasa. Myślę, że tak zerwane owoce smakują lepiej... i zapewne zdrowiej wysypiam się po nocach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz