Czas jakoś tak szybko mi ostatnio mija. Mam wrażenie, że nie tak dawno temu świętowaliśmy nadejście nowego roku, a tu proszę... już marzec. Wiosna stoi u bram, dziś jest podobno + 18 stopni na dworze. Przez trzy ostatnie tygodnie nic nowego tu nie pisałem... Jakoś nie miałem o czym. Co prawda po głowie chodzi mi kilka tematów, ale takie rzeczy wychodzą zawsze lepiej na świeżo, pod wpływem impulsu lub konkretnego wydarzenia. W przeciwnym razie przypominają trochę gniota lub ciasto z zakalcem- niby fajne, a jednak czuć, że na siłę...
Tak więc nic nie pisałem. W życiu stabilizacja. Właściwie nie nazwałbym tego nawet stabilizacją. Nie przepadam za tym słowem, bo dla mnie "stabilizacja" kojarzy się jednoznacznie z wyrażeniami typu: nuda, bezruch, komfort; z czymś na zasadzie, że "nic się nie dzieje". A w moim przypadku raczej dzieje się sporo. Wychodzi na to, że nie układanie sobie żadnych noworocznych postanowień to jednak dobra strategia. W przeciwnym razie zamknąłbym się w sztywnych ramach listy rzeczy do odhaczenia. W przypadku, gdyby czegoś nie udało mi się osiągnąć pozostałoby tylko denerwowanie się na samego siebie: "mogłem, a nie zrobiłem". A tak- mam przestrzeń i pole do popisu. Tak więc znowu dużo czytam, szukam nowej muzyki, tworzę trochę własnej, nadrobiłem zaległości filmowe, łażę na koncerty, ukulturalniam się, zacząłem nawet robić porządek z zębami: udałem się do dentysty (sic!).
W nowym roku miałem tylko jedno postanowienie: starać się rozprzestrzeniać wokół siebie jak najwięcej dobrej energii. No i teraz dzieje się tak, że mam z tego niezłą radochę. Jak w powiedzonku: "praca się zwraca". Los jakoś sprzyja, decyzje które podjąłem wcześniej okazują się być trafione, otacza mnie szereg ludzkich wzmacniaczy, nie nudzę się, czuję się dobrze z samym sobą i... chyba nie mam powodów do narzekań. Jest git.
Założyłem tego bloga prawie trzy lata temu. W sumie jako pewną deskę ratunku- moje życie pełne było martwych, nie rozwiązanych spraw, z którymi nie umiałem sobie poradzić. To było najgorsze pół roku jakie pamiętam: nie miałem pracy, celu, czułem się wypalony i osamotniony, wszystko się sypało- czegokolwiek bym nie dotknął. No i po raz kolejny okazało się, że pisanie jest dla mnie najlepszą formą autoterapii. Mogę wykrzyczeć każdą rzecz, jaka leży mi na sercu, o czymś opowiedzieć i to tak, jak nie umiałbym przekazać pewnie w zwykłej rozmowie. Pomyślałem też, że być może zdarzy się tak, że mogę tym blogiem nawet komuś pomóc. Zachęcić do testowania nowych rzeczy, muzyki, książek czy filmów, ruszenia tyłka sprzed telewizora, odejścia z bajkowego świata TEfauENu jakiejś anonimowej osobie o podobnych rozterkach, podejściu do życia. Nie wiem, jak jest... ale licznik w prawym górnym rogu ekranu wskazuje prawie 8000 wejść na tą stronę. Więc chyba jednak ktoś to czyta i zagląda. Za co dziękuję.
Podobno żywotność tego typu stron wynosi mniej więcej trzy lata. Czyli, że zbliżamy się do końca? Pewnie nie. Ale z dzisiejszej perspektywy myślę, że chyba dobrze jest czasem nie mieć tematów do pisania. Posiadać moment, w którym wszystko jest zwyczajnie i po prostu OK. Bez powodów do narzekań i ględzenia. Hmm, jutro są moje 28' urodziny. Więc życzę wszystkiego najlepszego, i sobie, i Wam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz