Tak więc od jakiegoś czasu siedzę wieczorami w domu i oglądam stare filmy. Jeden z ostatnich wyborów: "Nosferatu- symfonia grozy"- niemy film niemieckiego reżysera Friedricha Wilhelma Murnau z... 1922 roku. Już sam fakt, że za jakieś 9 lat produkcji wybije na liczniku okrągła stówka sprawia, że kąciki ust mimowolnie wędrują mi ku górze. Bez cienia wątpliwości jest to dzieło wyjątkowe. Nie zamierzam skupiać się na opisach fabuły i odrabiać za Was pracę domową. Wystarczającą podpowiedzią jest to, że film Murnau luźno nawiązuje do słynnej powieści Brama Stokera- klasyka pt. "Drakula". Zresztą- od streszczeń jest chociażby filmweb. Więc wybaczcie, ale ja nie o tym...
"Nosferatu- symfonia grozy" to właściwie prekursor, jeden z pierwszych na świecie horrorów. Oczywiście, w dzisiejszych czasach, kiedy jesteśmy już tysiące kilometrów dalej za Freddym Krugerem, Jasonem Voorheese'm i długą listą japońskich straszaków (Krąg, Klątwa... brrr)- trudno jest powiedzieć, by Nosferatu był w ogóle w stanie nas przerazić. Cały smak tego dzieła kryje się jednak gdzieś indziej- w atmosferze i klimacie, którego dzisiejsze produkcje nie są w stanie wykreować. Mamy tu do czynienia z filmem niemym, tak więc przez okrągłe 94 minuty towarzyszy nam doskonale dobrana... i nietypowa muzyka. Skomplikowana, paranoiczna. Kiedy słuchałem jej pierwszy raz, nie mogłem uwierzyć, że jest to rzecz stworzona aż 91 lat temu. Kolejny atut: trzęsący się obraz, gra mroku i liczne prześwietlenia. Już samo to daje efekt wyobcowania, skojarzenia z czymś niezrozumiałym, nieznanym normalnemu człowiekowi. W końcu On, czyli Max Schreck jako tytułowy Nosferatu, Hrabia Orlok (wampir, któremu Edek Cullen mógłby co najwyżej pucować cholewki).
O samej jego grze krążą już prawdziwe legendy (jakiś czas później powstał na ten temat osobny film pt. "Cień wampira"). Można tu wymienić choćby opowieści zza kulis i planu. Max Schreck nawet na chwilę nie zdejmował swojego kostiumu oraz charakteryzacji (zębów i uszu- gdyż reszta to po prostu nietypowa, aczkolwiek naturalna "uroda" aktora), także w przerwach między ujęciami. Sypiał w drewnianej skrzyni, jego nazwisko nie funkcjonowało na liście płac, na filmie ani razu nie mrugnął oczami. Można powiedzieć, że zastosował on z pełnym powodzeniem tzw. metodę Konstantego Stanisławskiego- całkowite poświęcenie dla odtwarzanej roli. Zaowocowało to tym, że sam aktor wielokrotnie posądzany był o wampiryzm (nawet nazwisko Schreck to w języku niemieckim nic innego niż słowo strach)...
Nosferatu kojarzy mi się z wieloma wykluczającymi uczuciami. Dualizm złożonej natury ludzkiej. Z jednej strony odraza, ale też fascynacja. Zastanawiam się, czy wampir w takim ujęciu nie jest po prostu lustrzanym odbiciem obrazu nas samych: mnie, Ciebie... Z tym, że On może ukrywać się tylko dzięki mrokom nocy. Nie chowa się za makijażem, ubraniami, powłokami, które my przywdziewamy na co dzień. Jest brzydki, zimny, wyrachowany, egoistyczny- taki, jakim zastał lub uczynił go świat. Pragnie jednak ciepła, miłości, poczucia, że w jego żyłach krew może jeszcze pulsować. Nawet, jeśli nie należy ona do niego...
Mam nadzieję, że nie będzie kłopotu jeśli odpiszę pod Twoim postem c: Twoje mędrkowanie jest zacne, więc się nie krępuj. Myślę, że jedną z najważniejszych kwestii jest pogodzić i zaakceptować swoją przeszłość. I nigdy nie zabić w sobie tego dziecka. Nigdy. Ciekawe czy to możliwe, huh. I dziękuję za komplement - bo to co napisałeś tak odbieram. Bardzo mi miło. Ja gdy Cie czytałam miałam ochotę przybić Ci wręcz piątkę. I w sumie bardzo chętnie poznałabym to dokładniej, myślę że miło by było kiedyś o tym porozmawiać, popisać- jeśli kiedyś miałbyś ochotę. Pewnie znów przybiłabym 'wirtualną' piątkę. W sumie to nawet zabawne c: Co do wampirów - przyznam się że mam lekkiego pierdolca jeśli chodzi o starsze produkcje - popularny, Nosferatu owszem, ale i 'Wywiad z Wampirem' jest genialny. Miłego dnia !
OdpowiedzUsuńWitaj Szanowny Azazelu :)
OdpowiedzUsuń"Wywiad z Wampirem" no taaak! Na moim filmwebie dałem chyba 8/10- to dużo, zwłaszcza że w kwestii filmów lubię wybrzydzać. "Dracula" z Oldmanem też był niezły, ale co tu porównywać- pod względem jakości każdy z tych trzech wymienionych filmów to zupełnie inna bajka. BTW. na "Zmierzchu" płakałem ze śmiechu i czasem z zażenowania :P
Przyznam Ci się, że wchłonąłem Twego bloga. Mam już parę myśli w głowie, pewnie wyleję je niebawem w jakichś komentarzach. Ułożę to sobie, przetrawię, potem przeczytam jeszcze raz i zostawię swój ślad. Trochę żałuję, że nie napisałaś tego więcej- ale może to i dobrze, że stawiasz na JAKOŚĆ, a nie na ILOŚĆ. Choć z czysto egoistycznego punktu widzenia- oczywiście wolałbym nadal mieć co czytać. Więc obserwuję, i ... czekam ;)
Propos popisania- śmiało zapraszam do konwersacji. Wszystkie swoje "produkty" w necie sygnuję jako nuerha85, podobnie jest więc z m@ilem- tak więc pisz śmiało na nuerha85@gmail.com Będzie mi arcy miło. Tymczasem żegnam się ozięble :)
Dziękuję, chcę tylko poinformować, że wysłałam meila. Wybacz za jego długość ;-;
OdpowiedzUsuń