czwartek, 11 kwietnia 2013

Smutna opowieść o chłopcu bez twarzy

Chłopiec Bez Twarzy (ochrzcijmy tu go jako Pan D.) przyszedł na świat 26 lat temu w smutnym i szarym Mieście Skinheadów. Nauczyciele zawsze określali go jako tego, który nie wyróżniał się właściwie niczym konkretnym. Ot, typowy szarak, jeden z wielu wśród tłumu. Dla większości rówieśników był jakby przezroczysty. Nie specjalnie starano się zauważać jego obecność, a po jakimś czasie nawet on sam polubił to bezgłośne prześlizgiwanie się wśród innych osób na szkolnym korytarzu. Był jak wiatr, który żyje sobie własnym życiem i przemyka się, gdzie tylko chce- niemal niedostrzegalnie. Najgorzej było tylko na lekcjach wuefu. Tam w nieodgadniony sposób nagle odzyskiwał swoje ciało. Praktycznie regularnie dostawał więc wycisk od silniejszych kolegów, którzy potrafili panować nad piłką i nie mieli problemów ze skokiem przez skrzynię. 

Liceum minęło szybko i jakoś bez uniesień. Ominęły go wagary, gorączka imprez na osiemnaste urodziny, pierwsze szlugi i browary w szkolnym kiblu, czy nieudolne próby zdobycia pierwszej dziewczyny. Podobnie było ze studiami, na które pojechał do Miasta Śledzi. Chociaż nie było to wcale takie złe: to tam zetknął się z muzyką Pink Floyd, zaczął chodzić na koncerty, a nawet upijać się wódką regularnie co piątek ze swoim współlokatorem. Po pięciu latach studia się jednak skończyły i trzeba było coś ze sobą robić dalej. Tak więc przeprowadził się do Wielkiego Miasta za swoim jedynym kumplem. Zamieszkali razem i przez jakiś czas było nawet fajnie. Kumpel to był wyjątkowo rozrywkowy koleś. Poznał go z kilkoma swoimi znajomymi, zaczęła się tworzyć z tego nawet zgrana paczka. Niemal codziennie leciała wódeczka i piwko. Całości dopełniały szlugi na balkonie, bo to przecież takie cool, zajarać na 10 piętrze przy temperaturze -15. To nic, że następnego dnia bolał go łeb i umierał dzielnie przez całe osiem godzin, jakie musiał wytrzymać w pracy, by móc spokojnie wyleczyć ucisk w skroni kolejną butelką browara. 
- Bo praca to wiesz, jak to jest... Chujowo, ale stabilnie- mówił.

Sielanka nie trwała jednak wiecznie. Problemy zaczęły się, gdy Pan D. odkrył, że jego najlepszy kolega (ten rozrywkowy) dyma go od kilku miesięcy na kasę. Zaczęło się niewinnie. Przychodził do niego średnio co dwa tygodnie i zagajał:
- D., weź pożycz stówkę, no... może lepiej dwie, albo trzy. Stary nie przesłał kasy, a ja nie mam nawet na czynsz. No weź, oddam... 
A D. pożyczał. Bo przecież lubił swego najlepszego kumpla. Jak mógł odmówić? Dopiero po kilku dniach dowiadywał się ze zdjęć na fejsie, że Rozrywkowy kupił swojej dziuni nową torebkę za 400 zł, albo pojechał na pięć dni do pensjonatu w Tatrach. Po powrocie tylko się głupio wykręcał, ale że gadane akurat miał- sytuację dawało się ułagodzić. Pozostali znajomi z paczki (były rotacje, pojawiały się też nowe twarze) zaczęli go ostrzegać przed Rozrywkowym. Każdy mu mówił, że sprawa mocno cuchnie... D. jednak nadal wierzył, ufał. W pewnym momencie miarka się przebrała. Tamten dokonał naprawdę mocnego przekrętu, i ostatecznie wydymał swego najlepszego przyjaciela na sporą kasę. D. miał w tym wszystkim dużo szczęścia, bo właściwie tylko cudem uniknął większych kłopotów, może nawet sądu. Trudno orzec. Historia w każdym razie zamknięta i zakończona jedynie lżejszym portfelem oraz zranioną dumą.

Od tamtych wydarzeń minęło już sporo czasu. D. się przeprowadził, teraz mieszka dokładnie ulicę dalej od swoich dwóch kumpli z paczki. Niby daleko nie ma, a jednak nikt właściwie nie wie, jak mieszkanie nawet wygląda. Kiedy chcą go odwiedzić- D. wykręca się, że akurat pracuje. Zresztą: Pan D. nigdy nikogo do siebie nie zapraszał. Sam oczywiście przychodził do innych na imprezy- bo zapraszali go często. Mówili, pisali, mailowali: chodź do pubu, jest fajny film w kinie, robimy seans- wpadnij, lecimy na imprezę. Wszystko zależało od jego humorów: jeśli wyrażał łaskawie chęć- przychodził. Wypił kilka piw, powymieniał uśmiechy, poudawał, że świetnie się bawi. Jeśli nie- miał ich po prostu głęboko w dupie. Nawet nie próbował kłamać, że jest czymś zajęty. Najzwyczajniej w świecie zlewał telefony, esemesy, wiadomości mailowe. 

Po jakimś czasie telefony zaczęły rozbrzmiewać coraz rzadziej, podobnie jak esemesy i wiadomości mailowe. Starzy znajomi spotykali się tak jak kiedyś. Rozmowy często kierowały się na temat Pana D. Koleżanki martwiły się o niego: bo przecież on jest tu zupełnie sam, nikogo nie ma, nawet dziewczyny... Jedynie kumple lekko się wkurwiali, kiedy już wypili i szczerość się z nich wylewała:
- Kiedy się z nim widziałeś ostatnio?
- Niech pomyślę... ze trzy? Nie, cztery miesiące temu. Pisałem mu, żeby wpadł pogadać, albo wtedy co szliśmy na miasto, to też. Odpisał, że jest zajęty, nie ma czasu.
- No właśnie. Wiesz, ja też mu pisałem, by wpadł- wtedy co organizowaliśmy paintball. Szczerze, to trochę mnie wkurwia, że bardziej mi zależy na tym, by on gdzieś wyszedł do ludzi i dobrze się pobawił, niż jemu samemu. Wysłałem mu zaproszenie: zero odpowiedzi. Walnąłem posta na przypomnienie- tak samo. Dopiero za trzecim razem, jak napisałem mu maila to odpisał, że akurat tego dnia pracuje do późna, więc się nie załapie...
- Hmm, oooo... to ciekawe. Pisał Ci, że robi do późna? Bo wiesz, tego dnia, co szliśmy na paintball i zaszedłem po Ciebie wcześniej- widziałem go po drugiej stronie ulicy jak idzie do domu. Czyli jednak raczej nie pracował zbyt długo...
I tylko dziewczyny dziwią się i martwią, gdy otrzymują sms'y od Pana D., jak mu smutno, że z nikim się nie widuje i jaka to chujnia panuje w jego życiu.

Niektórzy ludzie lubią funkcjonować jako Wielkie Cierpiące Centrum Wszechświata. Być tym, o kogo inni się martwią, troszczą. Do kogo piszą ciągle długie wiadomości z pytaniami typu: czy jeszcze żyjesz i jak się masz; czy wszystko jest w porządku? Tylko po to, by na wyświetlaczu swego telefonu odczytać zwrotne: Taaaa, jest OK. Które- jak łatwo się domyślić- wywołuje jedynie dalsze obawy i kolejne pytania, już bez odpowiedzi. Pławią się w swoim "cierpieniu" (tym rzeczywistym, lub częściej: wyimaginowanym, pozorowanym pod publiczkę), jakby było to wyjątkowym osiągnięciem, najlepszym towarem eksportowym. Być może: jedynym. Są zbyt leniwi, by zacząć żyć naprawdę; i zbyt egoistyczni, by pozwolić też żyć innym. Chcą jedynie brać, nic nie dając w zamian. I w ostateczności zostają zupełnie sami na tym świecie jedynie na własne życzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz