środa, 19 października 2011

Dziwny dzień...


Miałem dziś sporo szczęścia. Wracałem po pracy do domu tramwajem- okolice godziny 18, ludzki tłok i ścisk, do tego telefon komórkowy w łapie… Rozmowa się skończyła, wsunąłem więc aparat do kieszeni, położyłem rękę na uchwycie poręczy… I w tej dokładnie sekundzie pod koła rozpędzonego tramwaju wjechało osobowe auto… Trzask, szarpnięcie, pisk hamulców. Kobieta stojąca obok mnie przeleciała chyba przez pół wagonu. Gdyby nie jakieś ułamki chwili- ja zrobiłbym dokładnie to samo.

Trudno mi oprzeć się po tego typu przygodach pewnym myślom… że jest jakaś dziwna siła, okruch opiekuńczej intuicji losu, która chroni mnie przed złem tego świata. Aniołem stróżem z ręki Boga bym tego nie nazwał… ale jednak chyba COŚ w tym jest… Być może.

Drażni mnie ostatnio poczucie braku kontroli nad czasem. Dni i godziny mijają mi potwornie szybko. Spoglądam na zegarek… a 20 minut później okazuje się, że minęły dwie godziny. Znacie to skądś?

Muszę się ogarnąć, jakoś lepiej organizować sobie wolny czas (którego i tak mi brakuje na wszystko, co chciałbym zrobić). Trzeba skończyć z marnowaniem go na rzecz tych drobnych bzdur i pierdół- portali społecznościowych, stron ukochanych zespołów, i innych…

To był dziwny dzień. Może jutro będzie lepiej?



niedziela, 16 października 2011

"Mniejszego zła" drobny ciąg dalszy...





Na dobitkę do poprzedniego wpisu: coś zupełnie nie mojego, wyszperanego w sieci. Krótko, zwięźle i oczywiście na temat- jedziemy z cytatem:

"Przykazania prawdziwego polaka:
- nie choruj
- nie starzej się
- nie miej wypadków
- umrzyj szybko i młodo

Państwo będzie ci wdzięczne.
W innym wypadku będzie cię dymać do usranej śmierci... bo?

Rkc... bo pomóc nie potrafi".
                                                       by 3nsk, http://ddinfdcnitsflow.blog.onet.pl/

A już zaczynałem się bać, że jestem w moich poglądach polityczno- ustrojowych lekko osamotniony... Nie wierzę skurwysynom. Koniec, kropka. Blog kolegi 3nsk oczywiście po znajomości gorąco polecam.

wtorek, 11 października 2011

"Mniejsze zło"




Uwielbiam okres przedwyborczy. Nie ma to jak masowe bombardowanko za pomocą  billboardów, ulotek i plakatów, z których znów patrzą na mnie mordy znane oraz zupełnie nieznane. I kolejny raz to samo: cudowne hasła o poprawie stanu Rzeczypospolitej, dobrobycie, zniwelowaniu bezrobocia, ulgach, obniżeniu podatków, etc., etc…

Słowem- pięknie jest (a NA PEWNO będzie!), aż łapki zacieram kiedy pomyślę o tym, jak bardzo moje życie zmieni się na lepsze- jeśli tylko oddam swój głos…



No właśnie- samo dokonanie wyboru to również część propagandy. „Nie głosowałeś- nie narzekaj!”; „Głosowałeś (cóż- jeśli źle…) to trudno…” Moim skromnym zdaniem- żadna z wyżej wymienionych powinności obywatelskich i tak nie jest tutaj rozwiązaniem. Polska polityka pod lupą wygląda opłakanie: mieliśmy transformację ustrojową, przybyło kilka latek- a i tak sezon w sezon głosujemy na te same zakazane mordy. Zmieniły się jedynie nazwy partii. Hasła i slogany te same, kolejne obietnice jak zwykle bez pokrycia, a teatr idiotów bawi się w najlepsze- bo przecież znów dopchali się do koryta i ładują sobie kieszenie forsą do pełna…

Czasem nie mogę już tego zrozumieć… My- jako naród- chyba naprawdę nie umiemy się uczyć przez doświadczenie, lub wyciągać wniosków obserwując historię… Dalej dajemy się wodzić za nos i mamić tymi samymi obiecankami… Ale czego się spodziewać po polityce kraju, w którym jedyną opcją wyborczą jest po prostu (i wyłącznie) wybór tzw. „mniejszego zła”…

Może się narażę, ale powiem tak: szkoda, że samolot który rozbił się pod Smoleńskiem nie był na tyle duży, by pomieścić wszystkich tych fagasów w garniturkach z Wiejskiej… Żal, naprawdę. 



poniedziałek, 3 października 2011

Krótka lekcja o oswajaniu





Dostałem ostatnio w prezencie „Małego księcia”- książkę napisaną przez Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. Nie muszę chyba streszczać głębiej tematu: każdy czytał tę pozycję jako lekturę obowiązkową w szkole podstawowej. Teoretycznie: książeczka dla dzieci. A tak naprawdę: rzecz mocno symboliczna, i zdecydowanie adresowana ku dorosłym, „poważnym ludziom”. 

Zacytuję dziś tutaj pewien fragment… bardzo bliski mojemu sercu. Być może trochę za długi, ale moim zdaniem ogromnie wart uwagi- przytoczę go w całości, bo tylko w takiej formie zawarty jest cały jego sens. Przeczytajcie:

„W końcu jednak zdarzyło się, że po długiej wędrówce poprzez piaski, skały i śniegi Mały Książę odkrył drogę. A drogi prowadzą zawsze do ludzi.
- Dzień dobry - powiedział.
Był w ogrodzie pełnym róż.
- Dzień dobry -  odpowiedziały róże.
Mały Książę przyjrzał się im. Bardzo były podobne do jego róży.
- Kim jesteście? - zapytał zdziwiony.
- Jesteśmy różami - odparły róże.
- Ach… -  westchnął Mały Książę.
I poczuł się bardzo nieszczęśliwy. Jego róża zapewniała go, że jest jedyna na świecie. A oto tu, w jednym ogrodzie, jest pięć tysięcy podobnych! (…) Później mówił sobie dalej: „Sądziłem, że posiadam jedyny na świecie kwiat, a w rzeczywistości mam zwykłą różę, jak wiele innych (…)”. I zapłakał, leżąc na trawie.

XXI

Wtedy pojawił się lis.
- Dzień dobry - powiedział lis.
- Dzień dobry -  odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł.
- Jestem tutaj - posłyszał głos - pod jabłonią!
- Ktoś ty? - spytał Mały Książę. - Jesteś bardzo ładny…
- Jestem lisem - odpowiedział lis.
- Chodź pobawić się ze mną - zaproponował Mały Książę. - Jestem taki smutny…
- Nie mogę bawić się z tobą -  odparł lis. – Nie jestem oswojony.
- Ach, przepraszam - powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: - Co to znaczy „oswojony”? (…)
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane -  powiedział lis. - „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”.
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście – powiedział lis. -  Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie.
- Zaczynam rozumieć – powiedział Mały Książę. – Jest jedna róża… zdaje mi się, że ona mnie oswoiła… (…)
- Nie ma rzeczy doskonałych – westchnął lis i zaraz powrócił do swojej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki – tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudowne. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu…
Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu.
- Proszę cię… oswój mnie – powiedział.
- Bardzo chętnie – odpowiedział Mały Książę – lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyjaciół i nauczyć się wielu rzeczy.
- Poznaje się tylko to, co się oswoi – powiedział lis. – Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
- A jak to się robi? – spytał Mały Książę.
- Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej…
            Następnego dnia Mały Książę przyszedł na oznaczone miejsce.
- Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotować… Potrzebny jest obrządek.
- Co znaczy „obrządek”? – spytał Mały Książę.
- To także coś całkiem zapomnianego – odpowiedział lis. – Dzięki obrządkowi pewien dzień wyróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. (…)

W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział:
- Ach, będę płakać!
- To twoja wina – odpowiedział Mały Książę – nie życzyłem ci nic złego. Sam chciałeś, abym cię oswoił…
- Oczywiście – odparł lis.
- Ale będziesz płakać?
- Oczywiście.
- A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu?
- Zyskałem coś ze względu na kolor zboża – powiedział lis, a później dorzucił: - Idź jeszcze raz zobaczyć róże. Zrozumiesz wtedy, że twoja róża jest jedyna na świecie. Gdy przyjdziesz pożegnać się ze mną, zrobię Ci prezent z pewnej tajemnicy.

Mały Książę poszedł zobaczyć się z różami.
- Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości – powiedział różom. – Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jaki był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie.
Róże bardzo się zawstydziły.
- Jesteście piękne, lecz próżne – powiedział im jeszcze. – Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle). Ponieważ słuchałem jej skarg, jej wychwalań się, a czasem jej milczenia. Ponieważ… jest moją różą.

Powrócił do lisa.
- Żegnaj – powiedział.
- Żegnaj – odpowiedział lis. – A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.
- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu… - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. – Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę.
- Jestem odpowiedzialny za moją różę… - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.”



Nam, dorosłym, wydaje się czasem, że pozjadaliśmy chyba wszystkie rozumy. A tymczasem tak wielu z nas czuje się w tej rzeczywistości totalnie zagubionymi, samotnymi i nieszczęśliwymi. Tak uparcie komplikujemy każdą rzecz wokół nas, zapominając, że pewne sprawy naprawdę są proste, klarowne i przejrzyste. Wystarczy jedynie zacząć to dostrzegać, a nie tylko omiatać wzrokiem.

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”… Taki jasny przekaz, a jednocześnie uniwersalna wartość i fenomenalny drogowskaz. Szkoda tylko, że w tym chaosie codzienności tak łatwo o tym zapominamy… By z prostych rzeczy nie robić intelektualnych labiryntów. 


poniedziałek, 26 września 2011

Wszystko jest na sprzedaż?

Andrzej Krzywy z zespołu De Mono śpiewał kiedyś:

                    Wszystko jest na sprzedaż
                    I nikt tego już nie zmieni
                    Wszystko ma swą cenę
                    Nawet jeśli w to nie wierzysz
                    Wszystko jest na sprzedaż
                    W końcu wszystko można kupić
                    Z wyjątkiem jednym, który znam 

                    Ja ciebie mam
                    Na zawsze mam
                    Schowałem ciebie przed całym światem
                    I nikt cię nigdy tu nie znajdzie...

                   http://www.youtube.com/watch?v=RBM9r7JJseI 


Odnoszę czasem takie wrażenie, że wszystko co nas otacza, całe nasze życie- to taki jeden wielki produkt wystawiony na sprzedaż. To ma miejsce praktycznie na każdym kroku, i nie ma osoby, która by się z tym nie zetknęła. Dowodzą tego egzaminy na studiach, gdzie nie zawsze trzeba UMIEĆ dosłownie na blachę- czasem wystarczy te drobne strzępy wiedzy jakoś umiejętnie połączyć, dobrze zaprezentować… i osiąga się nieraz lepsze wyniki niż ci, którzy mają być może większą wiedzę od naszej. Podobnie jest z poszukiwaniem pracy. Nie koniecznie musisz być ekspertem, mieć doświadczenie, wiedzę. Jeśli umiejętnie się „sprzedasz”, spodobasz się rekruterom- praca jest twoja. I tyle w temacie.

Relacja człowiek- produkt napędzana jest przez cały świat… ale i przez nas samych. Mam na myśli portale społecznościowe: Grono, G+, Nk, Facebook, Twitter, My Space, pozostałe… To nic innego, jak świat określonych „produktów”- gdzie wystawiamy się na odstrzał dosłownie jak kaczki. Bez mrugnięcia okiem podajemy swoje szczegółowe dane personalne, wiek, wykształcenie, namiary kontaktowe, dzielimy się wszystkim co osobiste, prywatne. Wystawiamy na publiczny widok nawet nasze życie uczuciowe- każdy może sobie zajrzeć na twój profil, sprawdzić, obejrzeć z kim jesteś i jak ci się układa ( „użytkownik X jest w skomplikowanym związku z użytkownikiem Y”). Chwalimy się zdjęciami, kto lepiej, kto bardziej bogato…

Żeby nie było: ja robię dokładnie to samo. Mam swoje profile, sam zamieszczam zdjęcia, informacje- można sobie poczytać co lubię, jakiej muzyki słucham, które książki czytam, na co chodzę do kina.

Ale naszła mnie ostatnio taka refleksja… Od miesiąca mam coś tak dla mnie ważnego i cennego, że nie chcę się tym z nikim dzielić- a jedynie chłonąć każdy moment, słowo, dźwięk i chwilę całym sobą… bez udziału tych „osób trzecich”. To jest tak, że z jednej strony mam chęć wykrzyczeć to głośno na cały świat, pełną piersią… a z drugiej: nie spłycać i nie robić z tego zwykłego, banalnego produktu marketingowego; który mogę postawić na półce, by każdy sobie dotknął, obejrzał, skomentował. To coś, co chce się uchronić i bronić, gdy zajdzie potrzeba- taki mały fragment tego świata, który znam tylko ja… Gdzie nie potrzebuję świadków, opinii, „cennych rad” wszystkich życzliwych podpowiadaczy, by wiedzieć, że jest to dobre, piękne, szczere i wartościowe. Pewne sprawy po prostu nie są na sprzedaż…



czwartek, 15 września 2011

9/11 ...prawda czy kłamstwo?


11 września 2001 roku świat zamarł, wstrzymując oddech… Tego dnia Stany Zjednoczone Ameryki Północnej stały się obiektem ataku: dwa pasażerskie Boeingi 757 wbiły się w północną i południową wieżę budynku Word Trade Center doprowadzając do ich zawalenia, kolejny uderzył w Pentagon, ostatni zaś rozbił się w Shanksville w Pensylwanii- dzięki bohaterskiej reakcji pasażerów. Wszyscy oglądaliśmy to z niedowierzaniem na ekranach telewizorów- nie było chyba stacji, która nie komentowała by tego wydarzenia. Na naszych oczach rozegrała się tragedia, w której śmierć poniosły 2973 osoby- zaś za wszystko odpowiedzialni byli terroryści z islamskiego ugrupowania Al-Kaida…

…Tak nam przynajmniej wmówiono.

 Po atakach ówczesny prezydent USA George W. Bush stwierdził, że był to bolesny cios dla milionów amerykanów- by wyleczyć więc rany postanowiono nie emitować więcej nagrań z zamachów. W międzyczasie administracja rządowa rozpętała dwie wojny: w Iraku i Afganistanie, obie jako symbol walki z międzynarodowym terroryzmem.

                                      „Upoluj Boeinga, przetestuj swoją percepcję”

Świat ma jednak oczy otwarte- dosyć szybko zaczęto zadawać niewygodne pytania, pojawiły się pierwsze nieoficjalne dowody wskazujące, że z „zamachami” coś jest ewidentnie nie tak…
Zaczęło się od francuskiej strony internetowej: „Upoluj Boeinga, przetestuj swoją percepcję”, wskazującą, że w Pentagon nigdy nie uderzył żaden pasażerski Boeing 757. Gdyby rzeczywiście do tego doszło- po budynku zostałoby jedynie wspomnienie… a nie niewielki wyłom w jednym z zewnętrznych pierścieni. Dalej poszło już lawinowo.



W roku 2004 William Lewis i Dave von Kleist nakręcili film dokumentalny pt. „911 in Plane Site”. Jest to nisko budżetowa produkcja, która analizuje fakty i wszystkie nieścisłości dotyczące rzekomego ataku. Wśród kontrowersji warto wymienić następujące:
- symulacje i zdjęcia wyraźnie wskazują, że w Pentagon nie wbił się odrzutowiec pasażerski (a prawdopodobnie rakieta powietrze-ziemia): zniszczenia są zbyt małe, wokół budynku nie ma żadnych śladów ani części pasujących do Boeinga, sfilmowano palącą się frontową ścianę… w której oczywiście brakuje zniszczeń spowodowanych przez samolot.
- „dziwnym trafem” zniszczono część Pentagonu znajdującą się w remoncie; działała też tylko 1 (sic!) kamera ochrony (która również nie zarejestrowała obiektu latającego o dużych rozmiarach).
- ze zdjęć oraz zeznań świadków (w tym reporterów) wynika, że w wieże WTC nie uderzyły odrzutowce linii komercyjnych, a szare, nie oznakowane samoloty bez okien, z podejrzanymi zasobnikami podczepionymi pod spodem (prawdopodobnie wojskowe jednostki USA Force).
- strażacy donosili o „kontrolowanych eksplozjach” w budynkach; nawet sposób zawalenia się wież wskazuje, że zostały one „pociągnięte”- czyli zburzone profesjonalnymi metodami.
- samolot lotu 93, który „rozbił się” w Pensylwanii, został potem sfotografowany kilka godzin po doniesieniu o katastrofie przez reporterkę WCPO 3TV Liz Foreman na lotnisku w Cleveland…



Brzmi jak wytwór chorej wyobraźni, prawda? A jednak. Po obejrzeniu tego dokumentu nie mam żadnych wątpliwości. Dowody ukazane są rzetelnie, każde słowo poparte jest odpowiednim materiałem filmowym. Słowem: mamy do czynienia z jednym z największych kłamstw XXI wieku.
 Nasuwają się pytania: komu mogło zależeć na takim oszustwie, tylu ofiarach śmiertelnych, co stało się z „prawdziwymi” samolotami? Cóż… być może wszystkie spoczywają gdzieś na dnie Pacyfiku.

Warto jednak nad tym pomyśleć. Bo co, jeśli za wszystkim stoi jakaś agenda, układ korporacji, a nawet rząd USA w osobie własnej? Co to znaczy poświęcić życie 2973 ofiar… dla miliardowych zysków z ropy naftowej oraz surowców Afganistanu i Iraku? Pamiętajmy o jednym: jeśli nie wiadomo o co chodzi… to z całą pewnością chodzi o PIENIĄDZE. I władzę.

Jak przejąć kontrolę nad roponośnymi terenami, przynoszącymi tak niewyobrażalne dochody? Odpowiedź jest prosta i brzmi ona: wojna. Tu pojawiał się jednak problem: w jaki sposób przekonać do niej pacyfistycznie nastawionych obywateli amerykańskich oraz kongres? Stworzyć monstrum (Osamę Bin Ladena, przywódcę terrorystów- co ciekawe: szkolonego i wspieranego przez CIA), i pretekst dla mas- by to monstrum znienawidzić. Stąd „ataki”. Chwilę po nich rząd jednogłośnie poparł działania zbrojne- najechano i przejęto kontrolę nad dwoma państwami… oraz nad bogatymi polami naftowymi.

Odróbmy lekcje: podobna sytuacja miała miejsce już w przeszłości, wystarczy spojrzeć na karty historii. Identycznym wydarzeniem był „atak” na Pearl Harbor. Obywatele USA nie popierali włączenia się Stanów do walk II Wojny Światowej. Potrzebowano pretekstu (wojna to przecież ogromne zyski finansowe)- wywiad wiedział, że Japończycy zaatakują… by znienawidzić wroga, placówki Pearl Harbor po prostu nie ostrzeżono… Tyle w temacie, historia lubi się powtarzać.

Co teraz? Niedawno znów mydlono nam oczy… „Osama Bin Laden został zabity w wyniku akcji sił specjalnych”. Ciała oczywiście nikt nie widział- kilka godzin później zwłoki spoczęły na dnie oceanu w nieznanym miejscu (…by zapobiec pielgrzymkom wyznawców islamu). Typowe tuszowanie dowodów w amerykańskim stylu, zaś szkolony przez rząd USA Bin Laden byczy się gdzieś prawdopodobnie pod palmami po kilku operacjach zmiany tożsamości.

Nie łudźmy się: cała afera 9/11 to pięknie skrojona robota dziennikarska, nagonka- w której informacje były filtrowane, i „podawane” (np. wpadka BBC, w której stacja oraz agencja Reuters nieprawidłowo poinformowały o zawaleniu się budynku WTC7 na ponad 20 min przed tym zdarzeniem (!). Nie ma co wierzyć w papkę serwowaną nam przez światowe media… Zwłaszcza, że na ten przykład CNN jest własnością General Dynamics- giganta korporacyjnego... i producenta broni, myśliwców, rakiet, systemów radarowych.

Niedowiarków nie będę przekonywał: oceńcie to sami. Poniżej zamieszczam link do filmu „911 in Plane Site” (http://www.filmweb.pl/film/911+in+Plane+Site-2004-261384). Niczego nie sugeruję, nie podpowiadam- obejrzyjcie to po prostu uważnie. 

                                           ( część 1/5 - pozostałe wyświetlą się po obejrzeniu)

Co ciekawe, obecnie ponad 46% amerykanów nie wierzy, że za zamachami stali terroryści z nożykami do cięcia kartonu. Żąda się ponownego śledztwa, jednak wydaje mi się, że ciężko będzie zmienić w ludziach obraz na inny niż ten, który wtłoczyły w nas media i manipulacje agend rządowych.

George W. Bush powiedział kiedyś: „Każdy naród, w każdym zakątku musi teraz podjąć decyzję: albo jesteście z nami… albo z terrorystami”… Pytam tylko, kto nimi jest tak naprawdę?


wtorek, 6 września 2011

A Message...

                              And I'm not gonna take it back...
                              And I'm not gonna say I don't mean that
                              Your the target that I'm aiming at
                              But I'm nothing on my own...
                              Got to get that message home



Znalazłem coś, czego w moim życiu nie miałem od dawna… Piękne, brązowe oczy nieustannie śmiejące się do mnie, zapach włosów tuż przy mojej twarzy, ciepło oddechu i jeden dotyk dłoni zdający się wypowiadać naraz więcej słów niż kilka trzystustronnicowych książek…

Pierwszy raz od długiego czasu nie zamykam się, nie uciekam. Nie włączają się alerty ostrzegawcze, bariery milczą jak zaklęte, chyba na nic też zdały się wszystkie mury, zasieki, pola minowe oraz pułapki jakie zdołałem wymyślić i rozmieścić wokół siebie na przestrzeni dwóch ostatnich lat…

Coś wewnątrz mojej piersi budzi się z długiego letargu, otrzepuje z grubej warstwy kurzu. Nowy oddech dnia, a ja błądzę tysiąc metrów w powietrzu, uśmiecham do swych myśli, stawiam nieostrożnie kolejne kroki i nothing else matters… Bo przecież „Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś”, prawda?

Uczę się powoli ufać, słuchać, patrzeć i zauważać. Być może wystawiam się tylko na kolejny strzał, ale to teraz nie jest ważne. Chcę w to brnąć… więc poddaję się grawitacji i temu, co nieznane…