niedziela, 12 kwietnia 2015

Working Class Hero

Dawno mnie tu nie było. Cały ostatni miesiąc przeleciał mi na przygotowaniach i uczeniu się do egzaminu związanego z pracą. W ostatecznym rozrachunku i na grande finale ów egzamin polałem. Więc świetnie. 30 kilka dni, które można sobie odliczyć totalnie z życiorysu. Nie miałem czasu ani na spotkania z przyjaciółmi, ani na zespół, ani na treningi do półmaratonu- właściwie na nic. Zero życia prywatnego. Co do egzaminu- wyłożyłem się na matmie. Zrobiłem błąd już na samym starcie obliczeń, co w konsekwencji zafałszowało ostateczny wynik. Uświadomiłem sobie, że coś jest nie tak gdzieś w połowie- ale nie miałem już czasu by to poprawić. Komisja strzeliła mi jeszcze jakimiś dwoma pytaniami które mnie totalnie rozbiły- zeżarły mnie nerwy do tego stopnia, że zablokowałem się już ostatecznie. Osiągnąłem stan pustki. Jeśli oglądaliście westerny, zawsze jest tam taka scena, gdzie na środku wygwizdowa przelatuje przez kadr samotny krzaczek gnany silnym wiatrem- to było to. Najzabawniejsze, że tuż po wyjściu z sali uświadomiłem sobie, że znałem odpowiedzi na większość pytań. Więc nerwy, 5 godzin czekania na swoją kolej oraz stres wzięły nade mną górę. Poprawka za trzy miesiące.

Na pocieszenie po tym wszystkim pozostał mi fakt, że ludzi którzy to zdali firma postanowiła wydymać dokumentnie. Podostawali stanowiska... z 300 zł podwyżki, co przy starych stawkach jest chyba jakąś kpiną- biorąc pod uwagę ilość pracy, zakres obowiązków i odpowiedzialności. Ogólnie więc bardzo się pozmieniało, i to na gorsze. Za mną w tej chwili równo dwa tygodnie zapierdalania pod rząd bez dnia wolnego. W czwartek siedziałem w pracy ponad 13 godzin. Musiałem zrezygnować z wyjazdu na święta- choć był mi obiecany. W domu nie byłem od ponad pół roku. Świetnie, zważywszy na to, że ojciec ma problemy ze zdrowiem i po prostu w y p a d a ł o b y tam pojechać. Moją szefową gówno to obchodzi, zwłaszcza że po tym oblanym egzaminie zdecydowanie popadłem w niełaskę. 

Przedwczoraj- pierwszy raz od bardzo długiego czasu- tuż po przebudzeniu złapałem się na myśli: "O, kurwa... znowu muszę iść do tej jebanej pracy". Nie rozkminiłem do końca, czy był to efekt totalnego przemęczenia i wyeksploatowania organizmu, czy coś o głębszym podłożu. Zacząłem rozważać zmianę pracy. Wiem, że wszystko ma zawsze dwie strony medalu. Ale nie mam już po prostu siły, chęci i motywacji. Czuję się wypalony tą korporacją. Ciągłą spiną, czuwaniem w stanie gotowości. Ostatnio właśnie robiłem sobie takie małe podsumowania. Jestem samotnym gościem w wieku 30 lat. I kiedy nawet mam sobie kogoś szukać, umawiać się itd., skoro i tak cały czas jestem w tej pieprzonej pracy? Świątek, piątek, niedziela. Nieważne czy jest Wielkanoc, majówka, Boże Narodzenie, Nowy Rok- jesteśmy czynni ZAWSZE. Kiedy mam dzień wolnego- i tak odbieram non stop telefony. Albo przychodzę do firmy zająć się administracyjnymi sprawami- bo na te w ciągu normalnego dnia po prostu nie mamy czasu. Nie spotykam się z przyjaciółmi. Praca ma charakter stojący, więc czuję, że powoli padają mi stawy. Obowiązków zaś przybywa, a wynagrodzenie pozostaje bez zmian. Gdzieś kiedyś wyczytałem, że wynagrodzenie managera w normalnej korporacji zaczyna się powyżej 5000 zł. Tak więc ja tytuł swojego "managera" mam chyba na zasadzie zamiennika, jak "Koordynator ds. powierzchni płaskich" vs sprzątaczka...

Muszę się ogarnąć. Zrobić sobie podsumowanie, jakiś bilans zysków i strat. I zacząć coś zmieniać, zanim do końca wsiąknę w to gówno oraz wypalę się całkowicie. Życie ucieka mi między palcami. Wszyscy dookoła się chajtają, płodzą dzieciaki. A ja nie mam czasu. Bo jestem w pracy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz