środa, 15 kwietnia 2015

The answer we need

Wizytówką naszych czasów jest to, że obecnie o wiele łatwiej jest wylądować z kimś w łóżku... niż rzeczywiście coś więcej poczuć. Kilka dni temu spotkałem się z koleżanką. Z KOLEŻANKĄ. Zjedliśmy coś na obiad. Schlaliśmy się dokumentnie za pomocą whisky. Poszliśmy sobie nad bulwary wiślane. Siedzimy, rozmowa się toczy w najlepsze. Ona- chwilę później- łagodnym, szybkim ruchem obraca moją twarz w prawo i zaczyna całować. Odwzajemniłem, mimo, że z tyłu głowy od razu zapaliła mi się alarmowa, czerwona lampka. Noc spędzam u niej. 

Leżymy w łóżku i rozmawiamy. 
- Jestem w stanie dużo z siebie dać, ale pamiętaj: o mnie się walczy. Pytanie tylko czy chcesz? - mówi. 
Przez głowę przelatuje mi setka myśli. Czy chcę? Czy rzeczywiście dam radę? Siedzę w pracy non stop. Po wyjściu stamtąd jestem już tak wykończony, że na nic więcej nie mam ani siły, ani tym bardziej chęci. Na te cholerne, powtarzalne, wszechobecne gierki. Gierka nr 1: podchody i zaloty. Gierka nr 2: zachwalanie produktu. Przed tobą co najmniej kilka miesięcy pracy nad tym, by pokazać się z idealnej (lub raczej wyidealizowanej) strony. Czego to ja nie robię, czego nie dokonałem. Ja nie dam rady? Bitch please, potrzymaj mi piwo. Gierka nr 3: staraj się. A może prezent bez okazji? Spontan, kreatywność? Proszę bardzo. Gierka nr 4: słodkości. Mój misiaczku, moje piękności. Załóż różowe okulary i chodź za mną. Dziękuję, nie mam ochoty. Prawdziwe życie wygląda inaczej. 

Kolejne pytanie:
- Jak się z tym w ogóle czujesz? 
Postanawiam jej nie okłamywać. Mówię tak, jak jest. Że jestem wyprany z wszystkich emocji i czuję się jak ostatnie gówno, które na nic nie zasługuje. Że gdy skakałem na bungee- podświadomie liczyłem, że ta lina się urwie. Kiedy lecieliśmy samolotem do Wrocławia- modliłem się o jakąś powietrzną katastrofę. Podczas przechyłu błagałem o awarię silnika lub rozhermetyzowanie kabiny. Oczami wyobraźni widziałem wszystkie krzesełka, odrywające się od podłogi wraz z przypiętymi do nich bezradnymi i zrozpaczonymi pasażerami. Wylatujące w przestrzeń i roztrzaskujące się w drobny mak po 4 km swobodnego spadania. Gdy jadę codziennie tramwajem cieszę się na myśl o jakimś potężnym wypadku, za każdym razem gdy wagon mocniej przyhamuje. Obserwowałbym w zwolnionym tempie jak przez pół długości składu przelatuje bezwładnie ciało jakiejś 80-letniej starej baby, która wpieprzyła się przed ciebie, by tylko posadzić swoje pomarszczone dupsko na siedzeniu. Miałbym ochotę z uśmiechem na ustach powiedzieć jej, że bóg do którego przed chwilą klepała zdrowaśki tak naprawdę ma ją gdzieś i wcale jej nie kocha. Że z większą dozą prawdopodobieństwa totalnie jej nienawidzi. I patrzeć ze spokojem hinduskiej krowy jak w jej oczach powoli gaśnie resztka nadziei. Mówię jej też o tym, że za kilka miesięcy skaczę ze spadochronem. Ze szczerym nastawieniem na to, że czasza się nie otworzy. 

B. roni kilka łez. Stwierdza, że poza rodzicami właściwie nikt na nią nie czeka. Za kilka dni ma wyniki badań- i jeśli okażą się złe- to oprócz nich nikogo to tak naprawdę nie będzie obchodzić. Obejmuje mnie mocniej i tak leżymy. Dwa roztańczone, rozśpiewane odpadki wszechświata. 

Kiedy wychodzimy rano z jej mieszkania nic nie jest ustalone, ani wyjaśnione. Wracam do siebie, odpalam mp3 i myślę o wszystkim. Za każdym razem po czymś takim mam wyrzuty sumienia. W sumie nikt nikogo do niczego nie zmuszał, ale nie od dziś wiadomo, że dla kobiety nie ma czegoś takiego jak niezobowiązujący seks. Z kolei ja sam nigdy nie traktowałem takich spraw na "sportowo". Ale przeczuwam też, że nic więcej z siebie nie dam rady wykrzesać. Nie czuję tego, nie mam ani chęci, ani motywacji. Przeżyłem już 5 długotrwałych związków, z zamkniętymi oczami rozpoznaję każdy detal oraz powtarzalność tego schematu. Nie wiem, co musiałoby się stać, bym widział tu jeszcze jakiekolwiek zaskoczenie. Znam też trochę nasze charaktery i wniosek nasuwa mi się jeden: gryźlibyśmy się strasznie. Nie rozumiem tylko, co ona we mnie dostrzega. Ale mam wrażenie, że zbudowała sobie w głowie jakiś fałszywy obraz mojej osoby. Nie zna mnie. Widzi we mnie kogoś, kogo pamięta jeszcze z czasów Olsztyna. Ale ja już nie jestem tamtym człowiekiem. Zmieniłem się. I wiem też- po 3 latach związku z M.- że nie chcę kolejny raz tracić swojego czasu. Ani tym samym marnować go komuś innemu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz