Wczoraj były moje 27 urodziny. Mówią, że podobno "starość- nie radość, młodość- nie wieczność". Nie czuję się wcale adekwatnie do liczby mojego wieku… Owszem, w metryczce lat przybywa; i niby więcej doświadczenia, także tej wewnętrznej dojrzałości. Ale w środku, w sercu- mam wrażenie jakbym z dnia na dzień był tak naprawdę coraz młodszy… To trochę jak film, na który patrzy się gdzieś z boku. Gdzie wszyscy toną w odmętach codzienności, ulegając jej i gasnąc jak płomienie świec. A ja trwam niezmiennie. Dalej mam to "małe dziecko" w sobie: cieszę się drobnostkami, zachwyca mnie piękno, czuję niewinność…
Ten 3 marca był dla mnie w pewnym sensie niezwykły. To jeden z tych dni- niby nadal zimowych- a w których wyraźnie czuje się, że lada moment wybuchnie z impetem wiosna. Powietrze jest tym aż naładowane… Ziemia, choć zmarznięta- prawie drży, by zbudzić zieleń do życia. Spojrzałem na niebo- całkowicie bezchmurne, czyste i tak pięknie błękitne. Słońce grzało silniej i bawiło się z delikatnym wiatrem, muskającym chłodem po twarzy…
Szedłem właśnie skrótem przez olsztyński park na zajęcia. Godzina 7:30 rano, a wokoło żywej duszy… Jakby cały świat postanowił dać mi urodzinowy prezent: mały fragment przestrzeni do poczucia tylko i wyłącznie dla mnie.
W takich chwilach, gdy wiem, że nikt na mnie nie patrzy- lubię zamknąć oczy i iść po prostu przed siebie. Pierwszy raz od jakiegoś czasu- zupełnie bez pośpiechu, gonitwy. Wolne myśli, spokój w sercu. Słońce, grzejące blaskiem przez zamknięte powieki. I jego ciepło, osiadające z wiatrem na mojej twarzy. Niby na ślepo, po omacku… a z poczuciem pełnej jedności i synchronizacji ze światem.
Jakoś rzadko robię ostatnio takie rzeczy. Za rzadko… Bo takie momenty dają mi w pełni poczuć jakąś więź z tym wszystkim, co mnie otacza. Nikłe zapewnienie, że tego jednego dnia mogę być spokojny, nie bać się o nic, niczym nie martwić, otworzyć zmysły. Bo jest dobrze, i pięknie.
Takie dni zawsze są pewnego rodzaju "podsumowaniem". Przypominam sobie, ile mam. Cała potęga tego nie kryje się w pieniądzach czy rzeczach. Prawdziwą wartość ma tak naprawdę to wszystko, co rozgrywa się wewnątrz mnie. Uczucia, jakie przeżywam, poczucie szczęścia, spełnienia. Wzruszenie, że istnieje miłość, że są przyjaciele, rodzina. Niczego mi więcej nie potrzeba.
Czasami tylko łapię się, że tak rzadko o tym myślę na co dzień. Bo często zapominam. Lub zwyczajnie: nawet nie zwracam uwagi. A tak bardzo chciałbym o wszystkim pamiętać. O poranku, takim jak wczorajszy. O tym, że zachwycił mnie widok nieba, słońca, powiew wiatru, szum trawy czy zapach rzeki. Żałuję, że nie mam w oczach takiej kamery, która rejestrowałaby wszystko, co widzę. Móc sfilmować to całe piękno wokoło i wracać do tego w każdej chwili. Pokazać to Tobie, czy innym… I pamiętać.
Na co dzień pozostają mi strzępy i blade urywki ogromu tego piękna. Mało jest takich chwil… Ale czuję wdzięczność za każdą jedną, w której zwalniam i nagle mogę otworzyć oczy na to wszystko tak naprawdę. Wtedy jeszcze bardziej to doceniam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz