Po kilku latach od zerwania spotkaliśmy się z K. Tą K. Poszliśmy nad dziką stronę Wisły. Usiedliśmy na jednym z tych zniszczonych, betonowych wałów, otworzyliśmy piwo i zaczęliśmy rozmawiać. Od momentu nawiązania mailowego kontaktu minęły prawie cztery miesiące. Próbowaliśmy łapać się jakoś wcześniej, ale udało się dopiero teraz. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo denerwowałem się przed spotkaniem z kimś. Z obawą myślałem o tym, jak to przebiegnie. Czy znajdziemy jakieś tematy do rozmów? Czy towarzyszyć nam będzie krępująca cisza, po której każde z nas pójdzie do domu jak najszybciej? Przejmowałem się jednak zupełnie niepotrzebnie.
Fizycznie nie zmieniła się w ogóle. To była ta sama K., jaką znałem kilka lat temu. Z uśmiechniętym, pełnym życia wzrokiem i energią, bijącą z każdego ruchu ciała. Zaczęliśmy rozmawiać jak gdyby nigdy nic- jakby ta przepaść 6 lat nie widzenia się praktycznie nie miała miejsca. Wszystko spowijała ta sama, dobrze znana mi chemia, która istniała między nami kiedyś. Choć wiadomo, że każde z nas ma już inne życie, i nasze ścieżki nigdy nie staną się na powrót tą jedną. Gadaliśmy o wszystkim. O tym, jak potoczyły się nasze życia po rozstaniu. O pracy, osiągnięciach. O zainteresowaniach i głupotach. O naszych wspólnych znajomych, z którymi nie mamy już kontaktu. O nas. Noc była niezwykła. Syciłem się każdą minutą, słuchając jej, odgłosów płynącej rzeki, miasta w ruchu. Patrzyłem się w gwiazdy i było mi po prostu dobrze- pierwszy raz, od tak długiego czasu. I w końcu to do mnie dotarło. Że to była TA JEDYNA. Jedyna, która tak bardzo mnie intrygowała, inspirowała, napędzała, pociągała. Z którą czułem się sobą w każdym calu. Przy której mógłbym być szczęśliwy i spełniony do końca moich dni.
Starałem się patrzeć na to z pragmatycznej, buddyjskiej strony. Moja karma jest chyba pogmatwana, skoro nie mogę sobie ułożyć życia przez tyle czasu. Prawdopodobnie, gdzieś w przeszłych wcieleniach czyniłem mocne życzenia, by być wolnym. I teraz się to wydarza. Możliwe, że moim powołaniem jest więc inne życie- takie, które uniemożliwia mi założenie rodziny, posiadanie potomstwa. Tyle razy czułem, że coś gna mnie w inne strony świata. Więc może wszystko, co działo się do tej pory wcale nie jest jakimś przypadkiem? Bo czuję, że stoję u progu zmian. Z K. musieliśmy mieć naprawdę silne połączenie. W tym i poprzednich życiach. Musiało zajść jednak coś, co sprawia, że nigdy nie będziemy razem. Ona za jakiś czas bierze ślub, a pod koniec miesiąca wyprowadza się już na stałe z Wielkiego Miasta. Nie ma możliwości, bym jej to zniszczył- i akceptuję to wszystko z pełną świadomością. Że nigdy nie poznam nikogo takiego jak ona. I z pewnością nikogo więcej tak mocno nie pokocham. Spotkałem w swoim życiu tyle kobiet... ale żadna nie dała mi tyle, ile właśnie ona. Jakaś cholerna karma sprawiła, że dane mi ją było poznać jedynie na tak krótko. Ale żaden dłuższy czas, jaki spędziłem z innymi kobietami nie był aż tak intensywny i owocny, jak ten spędzony z nią. Jest w tym trochę taka parszywa niesprawiedliwość. Ale za nic nie zamieniłbym tych chwil. Za żadne pieniądze, dobra, zaszczyty czy sławę. Być może prawdą jest, że lepiej przeżyć jeden dzień jak król, niż sto lat jak żebrak. I za to dziękuję tej mojej pogmatwanej karmie. Życzę też każdemu, by miał w swoim życiu takie pół roku jak moje z K., chociaż raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz