-Lama Ole Nydahl, O naturze rzeczy. Współczesne wprowadzenie do buddyzmu, Warszawa 2009, s. 174
Pod wpływem ostatnich wydarzeń znów wróciłem do lektury moich mądrych, buddyjskich książek. Książek, które traktuję zawsze jako solidny, pewny drogowskaz, lub w których szukam recept na życie w trudnych sytuacjach. Bo do tej pory jakoś je tam znajdywałem. Problem jednak tkwi w tym, że czytam je, czytam... ale tym razem tych wskazówek jakoś totalnie nie mogę odnaleźć. Lub zrozumieć.
Tyle jest spisanych słów, przekazów, wykładów o tym, że dobro lub zło które wysyłasz zawsze do ciebie w końcu powróci. Więc starasz się nie być w tym życiu ostatnim skurwysynem. Pomagasz, nie wysyłasz złych życzeń, wychodzisz naprzód, próbujesz zrozumieć, troszczyć się, kochać. Tylko czy rzeczywiście mogę śmiało stwierdzić, że to wszystko do mnie wraca? Karma podobno działa tak, że twoje czyny z przeszłości warunkują następne odrodzenie: to, kim jesteś, w jakich warunkach przychodzisz na świat, jacy są twoi rodzice, kogo spotkasz na swej drodze... nic nie jest przypadkowe. Cały czas próbuję więc dojść i zrozumieć, co takiego musiałem zrobić w moim poprzednim życiu, że w obecnym układa mi się tak, a nie inaczej. Za co płacę? I jak z tego w końcu wybrnąć? Ile dobra trzeba dawać z siebie, by ostatecznie zniwelować swój "dług", i zarobić jakoś na to, by było lepiej?
Wszystkie moje związki- a miałem ich już trochę- to jakby jedno wspólne, błędne koło. Ilekroć wydawało mi się, że kolejna dziewczyna którą spotykam jest inna, przez co pewne sprawy powinny potoczyć się w drugim kierunku- to i tak okazuje się bez znaczenia. Powtarzalność, kalka, podobne błędy, pomyłki. Jakbym niczego się nie uczył, choć wiem, że tak nie jest. Ale efekt końcowy jest tak czy siak ten sam. Więc nie napawa to optymizmem. Bo trwam w tym cholernym, zamkniętym cyklu. Przechodzę ciągle przez to samo, jak w maszynie czasu. I nie mogę z tego wybrnąć. Jestem jak bohater filmu, który wciąż przeżywa tą samą sytuację. Popełnia błędy, wszystko się resetuje, i tak do momentu, aż nie doprowadzi sprawy do końca.
Ostatnio zastanawialiśmy się nad tym z A. Ona ma mniej więcej identycznie. Mimo, że stara się, próbuje, walczy... koniec końców i tak wali głową w mur. Bezskutecznie. Może trzeba to wszystko tak naprawdę olać? Może cena bycia "tym dobrym i prawym" nie jest tego wcale warta? A może cała ta karma to właściwie jeden wielki bullshit?
Piszesz tak, jakby karma była jakąś magiczną mocą - robisz innym"dobrze", dostajesz "dobrze", robisz "źle", otrzymujesz "źle". Moim zdaniem jest to uproszczenie, które zaburza cały sens karmy. Tym bardziej, że chyba oboje się zgodzimy, że to, co może się wydawać "złe" w szerszym kontekście czy dłuższej perspektywie czasu, okazuje się być jedną z lepszych rzeczy, które się wydarzyły, bądź zupełnie odwrotnie... Czasem myślimy, że robimy komuś dobrze, ale nie wiemy, że ta osoba odbiera sytuację zupełnie inaczej. Przykłady można mnożyć...
OdpowiedzUsuńKarma nie jest czymś, co kieruje Twoim życiem w zależności od tego, co Ty dajesz z siebie.
Karma mówi o tym, że to Ty jesteś odpowiedzialny za to, co Ci się przytrafia. Codziennymi zachowaniami, decyzjami, rozmowami, myślami wpływamy na to, co się dzieje - w tym na "duże", znaczące zdarzenia. Treścią tego posta tak naprawdę potwierdzasz te założenie. Piszesz, że ciągle popełniasz te same błędy, że kalka itp. Czyli ciągle tkwisz w tym samym schemacie myśli, zachowań, działań. Ja jak to czytam, to nie widzę zaprzeczenia istnienia karmy, tylko między wierszami widzę jakby stwierdzenie "taka właśnie jest moja karma".
Może nie chodzi o to, że masz spotkać "inną" dziewczynę, że los (karma??) powinien Ci ją zesłać, ponieważ przecież jesteś w porządku i pomocny dla innych ludzi. Tak naprawdę codziennie spotykasz inne dziewczyny. Może chodzi o to, żeby wybrać inną niż te, które wybierałeś do tej pory?
Jak chcesz, to możemy kiedyś o tym pogadać. Ja mam wrażenie, że rozkminiłam to u siebie (w sensie też te "związkowe" dylematy) - również w kontekście "takiej karmy".