sobota, 20 lipca 2013

W związku z byciem w związku

O. jest moją bardzo bliską przyjaciółką. Poznaliśmy się w dość nietypowy sposób: zasiliłem jako gitarzysta szeregi zespołu, który formowała wspólna znajoma. Muszę przyznać, że podczas naszego pierwszego spotkania na żarciu w Świnx'ie ten chudy rudzielec grający na perkusji trochę mnie irytował- sądziłem, że stoimy raczej po oddzielnych stronach barykady. Moja opinia szybko uległa zmianie po kilku próbach. Odkryliśmy wspólną płaszczyznę porozumienia: w jakiś dziwny sposób wyczuwałem co i jak będzie grać, gdzie zrobi przejście, gdzie wciśnie jakieś smaczki- i w drugą stronę podobnie. Instynkt, muzyczna chemia- jak kto woli. Czas płynął, trochę już wspólnie przeżyliśmy i na dzień dzisiejszy traktuję ją jak młodszą siostrę, której akurat nigdy nie miałem. 

O. ma faceta, z którym jest 'since 2009: czyli naprawdę długo. Do tego niemal od samego początku ze sobą mieszkają. Charakterystyka kolesia jest barwna jak ściana Johna Lennona w czeskiej Pradze. Mocno wygadany typ z wiecznym ADHD (strach dać mu kawę albo izotonik), multiinstrumentalista, spawacz- gorąco przekonany o swojej nieomylności Dyrektor Ostatnie Zdanie. Przypomina trochę małego Yorka- wszędzie go pełno, plącze się pod nogami, do tego non stop szczeka swoim cienkim głosikiem (i nikt nie rozumie tylko po co). Jest takie powiedzenie: "Krowa która dużo ryczy- mało mleka daje"; i w tym przypadku chyba wszystko już wiadomo.

Enyłej: od jakiegoś czasu oboje żrą się dosyć mocno, i chyba idzie to w kierunku równi pochyłej. Kiedy się już widzimy, O. pojawia się ze smutną miną, w międzyczasie odbierze telefon od lubego i wychodzi z jeszcze smutniejszą. Czasami się otwiera i narzeka- z czystej bezsilności. Bo zamkniętych drzwi nie da się otworzyć głową. Trudno też przeskoczyć mury nieporozumień, gdy druga strona mówi (cytuję): "Ja nie uznaję kompromisów. A jak coś ci się nie podoba to zapraszam- niebieskie siaty z IKEA czekają". Niebieskie siaty z IKEA są duże, i rewelacyjnie sprawdzają się przy wyprowadzkach- jakby ktoś nie skumał metafory. 

No i tak w kółko: dopierdalanie, kontrola, dopierdalanie, podcinanie skrzydeł, lub sprowadzanie do poziomu zero- gdy tylko nadarza się okazja. Oczywiście jest to wgląd na sytuację z perspektywy jednej osoby- O. Miałem już kilka związków w swoim życiu i wiem przynajmniej tyle, że gdy dzieje się źle- nigdy nie jest to wynikiem działań tylko i wyłącznie jednej strony. Więc biorę trochę na poprawkę, że gdybym pewnie usiadł przy flaszce z chłopakiem O.- mógłby wyśpiewać podobną litanię w przeciwnym kierunku. Nie ma się co oszukiwać: kiedy w związku coś się pierdzieli- winę dzieli się na dwa. Koniec, kropka. 

... Czemu o tym piszę? 

Przeraża mnie to, że w tak łatwy sposób można przegapić moment, kiedy od chwili wielkiego zauroczenia nagle wyrasta schodek, będący pierwszym stopniem rosnącego muru. Że każde żarliwe uczucie w jednej chwili potrafi przerodzić się w stygnący, coraz zimniejszy posąg. Jak wiele zależy tak naprawdę od postawy każdego z dwóch elementów jednej układanki. Obserwując swoją przeszłość często miałem refleksję, że związek jest trochę jak waga starego typu, taka z szalkami. Wszystko jest harmonią o ile ciężar jaki na nie kładziesz z obu stron jest jednakowy. Wystarczy drobna pomyłka, i całą równowagę szlag trafia. 

Czasami mijam na ulicy pary typu: dziadek idący za rękę z babcią. Oboje starzy, schorowani- tak bardzo razem. Zastanawiam się, na ile jest to mit o jedynej, słodkiej i łatwej, "prawdziwej" miłości; a na ile ciężka, katorżnicza praca oraz harówka, by przetrwać ze sobą tyle lat. Patrzę na taki obrazek i ciekawi mnie, ile mieli kłótni, starć, prób opuszczenia i wyprowadzek, ile łez, trzaskania drzwiami, oskarżeń, wyzwisk, nienawiści. Wydaje mi się, że dużo. Próbując liczyć ich lata, musiało być w tym jednak trochę miłości- czegoś większego niż tylko rutyna przyzwyczajenia, obaw przed zmianami, strachem o stabilność rodziny. Różnica między nimi a nami dzisiaj jest tylko taka, że gdy im się coś psuło- to to naprawiali, a nie sprawiali sobie nowe...

Bycie w związku nie jest wcale łatwą sprawą (no- może przez pierwszy rok, kiedy jest etap fascynacji i wszyscy śmigają wesoło w różowych okularach). Dalej to po prostu walka, ciężka i mozolna praca, sztuka kompromisu. Kiedy ścierają się dwa światy- to poniekąd próba naszych charakterów. Oboje wynosimy z domu miliony zachowań i przyzwyczajeń: kto robi śniadania, kto zmywa, wynosi śmieci, itd. Miliony drobnostek, pierdół i fanaberii, które potem mierzą się ze sobą nawzajem. Próba sił, naginanie granic, testowanie- kto ile zniesie, do czego można się posunąć. Trzeba się sporo napocić, by sprawić, że razem przeskakujecie te mury, które rosną. Bo to, że urosną- jest pewne jak śmierć i podatki. Tylko od nas zależy, w którą stronę to pójdzie. Ale do tego trzeba chęci, czasu, cierpliwości, konwersacji i zrozumienia. Najgorsze jest chyba to, że kiedy wszystko wchodzi na wyższy poziom, dzieje się czasem paradoks. Najbliższa osoba staje się dla nas tak bliska, że przestajemy mieć hamulce. Teraz odpowiedzcie sobie sami na pytanie: kto znosi wasze wszystkie niepowodzenia, humory, ciężki dzień w pracy, wkurwiającego szefa, czy na przykład babę z autobusu, która zepsuła wam dzień jakimś wrednym komentarzem? 


                                                        Pan Jacek, na pocieszenie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz