Jestem samozwańczym Mistrzem Przeprowadzek. O wielkości mojej nowej domeny świadczy zarówno kategoria planowania, sprawności logistycznej jak i... częstotliwości. Właśnie wczoraj zaliczyliśmy drugą przeprowadzkę w ciągu niecałych dwóch tygodni (!) od poprzedniej. Lokum które dzielę z M. oraz Kotem- Knotem nawiedziły trzy plagi: Wilgoć, Grzyb i Pleśń. Okazało się, że nigdy nie należy lekceważyć potęgi żywiołów i matki natury. Nawet w bloku na łonie Wielkiego Miasta.
Na początku było superancko. Ogólnie nie mogliśmy się z M. nacieszyć, że w końcu zamieszkaliśmy razem, że mamy Kota, luz w prawie własnych czterech ścianach, kolekcję kubków, przypraw, alkoholi i te de. Do tego trafił nam się kapitalny właściciel- ukraiński olbrzym o (prawdopodobnie) gołębim sercu i służbowej (nadanej przez nas) ksywie: Jerzy Przyjaciel Młodzieży. Bo na Jerzego można liczyć:
- Wiesz Jerzy, przydałaby się nam komoda- mówię.
- Nie ma sprawy!- rzuca w pośpiechu, i następnego dnia mam już dwie. Internet? Żaden problem, macie hasło, raz-dwa. I reszta w ten sam deseń.
Problemy zaczęły się, gdy spadły ulewy- lało dzień w dzień. Sporadycznie, cyklicznie, duży deszcz, mniejszy, kapuśniak lub wersja hard a'la strumień z armatki wodnej. I zauważyliśmy nad ranem, że obok ściany zbiera się wilgoć. Starliśmy, ale jakiś czas później pojawiła się znowu. Uznaliśmy, że rozprawimy się z tą manifestacją sił natury za pomocą technicznej myśli i nowoczesnych osiągnięć naukowych: zakupiliśmy więc w Real'owcu urządzenie zwane Pochłaniaczem Wilgoci.
Dzień później jestem w pracy i dostaję sms od M. Coś w stylu: "Wilgoci przybywa, ścieram i ścieram, ale to nic nie daje". Myślę sobie: dooobra, pewnie przesadza. Wieczorem się ogarnie... Okazało się, że wilgoć rozprzestrzeniła się na całą długość ściany. Kolejnego dnia czytam na wyświetlaczu komórki: "Mamy grzyba na ścianie". I następnego: "Otwieram wersalkę, a tam na płycie pilśniowej jest pleśń". Ja pierdolę.
Dałem cynk Jerzemu- wparował z impetem, dokonał oględzin sytuacji, konsultacji technicznej z drugim Specjalistą marki Majster... Chwila żołnierskiej, lakonicznej negocjacji (rozprawa długa nie była) zaowocowała stwierdzeniem, że powodzian należy ratować. I że należy się zadośćuczynienie. Tak więc w tempie niemal ekspresowym przenieśliśmy nasz wesoły majdan dwa piętra wyżej do kawalerki o większym metrażu, z olbrzymim oknem, słonecznym widokiem, bez wilgoci, grzyba i innych atrakcji. Oraz za podobną cenę. Dobry deal. (Tryb ekspresowy został tu użyty nie przypadkowo: nowe klucze dostaliśmy wczoraj około 21', zaś dziś do godziny 12' wszystkie tytułowe "trzy kartony" wraz z Kotem wylądowały już na nowym miejscu).
Mimo wszystko mam nadzieję, że następny post dotyczący przeprowadzki pojawi się na tym blogu za jakieś minimum 2-3 lata...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz