Gdy chodzę ulicami mojego Wielkiego Miasta często przyglądam się twarzom ludzi, których mijam po drodze. Czasem mam wrażenie, że jestem w świecie lunatyków. Którzy patrzą, lecz tak naprawdę niczego nie widzą. Nie chcą, nie mają siły, cierpliwości- bo tak łatwiej, bezpieczniej. Prościej podróżuje się z przepaską na oczach…
Usłyszałem to dziś w mojej głowie...
Żyję w tym moim Wielkim Mieście już tyle lat, a jednak nadal staram się dostrzegać. Chyba nie potrafię inaczej. Przez te ułamki sekund, jedno spojrzenie, mrugnięcie powieką- jestem, odczuwam. Podobno twarz jest lustrzanym odbiciem tego, co rozgrywa się wewnątrz. Na niektórych widać radość, beztroskę, szczęście bycia "tu i teraz". Inne wyrażają jałowość, pustkę, zagubienie. Kolejne: cierpienie, ból, stratę, zmęczenie i bezsilność. Każde oczy to odrębna historia, bagaż doświadczeń: jedne widziały w swoim życiu stanowczo zbyt wiele, z kolei drugie- prawdopodobnie jeszcze nigdy tak naprawdę nie były używane…
Fascynuje mnie ten pierwszy rodzaj. Najczęściej mają je osoby starsze. Czasem chciałbym móc poznać kogoś takiego… Usłyszeć jego historię, długą oś doświadczeń, listę najważniejszych przeżyć, zwrotów, upadków, wzruszeń, błędów… Czy był szczęśliwy, czy kochał, czy cofnąłby czas; czy może jednak chciałby go przyspieszyć- jeśli czekanie na śmierć trwa już zbyt długo… Wiem, że jednak świat nie funkcjonuje w ten sposób. Mogę jedynie nadal próbować czytać, co jest zapisane w tych obcych, nieznanych mi oczach.
Ciekawe, co widać w moich…?