… czyli dom, cisza w myślach, przestrzeń w głośniku, herbata o smaku żurawiny i pewna dziwna książka.
Dziś postanowiłem nie zmieniać świata; nie dać się ponieść anarcho- pacyfistycznym wizjom destrukcji społeczeństwa i zwyczajnie „odpłynąć”. Dziś odpoczywam. Chyba nawet zasłużenie.
Po trzech tygodniach ścigania się z czasem pojechałem na zjazd- oddałem dziekanowi już kompletny i wykończony w stu procentach pierwszy rozdział mojej pracy magisterskiej, zaliczyłem wszystkie egzaminy i jestem już po sesji, ze średnią 4,75- czyli perspektywą na obronę stypendium naukowego.
Spakowałem wszystko i udałem się w rodzinne strony by odetchnąć trochę od tego warszawskiego cyrku mentalnego zniewolenia, pośpiechu oraz próśb rzucanych bóstwom na wiatr o jakąś rychłą i ostateczną zagładę życia na planecie Ziemia.
Jestem w domu. Pierwszy raz od trzech tygodni zupełnie nigdzie się nie śpieszę. Zasypiam spokojnie i prawie natychmiast, a rano wstaję jak nowo narodzony, młody bóg. Smak porannej kawy pięknie współgra z zapachem powietrza sączącego się przez uchylone okno- słychać ptaki, jest rześko… a jednocześnie tak spokojnie. Marzy mi się, by zobaczyć niebo pełne gwiazd- coś tak oczywistego, a jednak totalnie niedorzecznego w mieście stolicą zwanym. W środę ma być całkowite zaćmienie księżyca. Będę oglądał. Dołącz do mnie, jeśli chcesz...
Atmosfera leniwego poranka chwilowo zderza się lekko z wizją zmian w moim życiu, jakie niebawem nastąpią. Gdzieś tam czają się wątpliwości, ale nie mam teraz nawet najmniejszej ochoty by to roztrząsać- bo przecież wszystko w swoim czasie. Decyzje zostały podjęte.
Teraz odpoczywam. Chyba pojadę w najbliższych dniach nad jezioro, może do lasu. I koniecznie spotkam się z przyjaciółmi. Szara rzeczywistość niech zaczeka za drzwiami.
Raczę się (chyba dziesiąty raz z rzędu) pewną piosenką zespołu TooL. Według mnie ich twórczość to absolutny piedestał, i szlachetnego gatunku cegiełka w długiej historii muzyki. Wiele osób twierdzi, że TooL jest pomieszany, zeschizowany, niosący niepokój i wzburzone myśli… ale być może po prostu tego nie rozumieją; nie te częstotliwości, inna wrażliwość, postrzeganie zmysłowe…
Dla mnie TooL od zawsze był harmonią, idealnie pracującą machiną… i jednocześnie mistycznym, sięgającym archetypów, Monty Python’owskim przekrętem. Współczesną kontynuacją dokonań Pink Floyd, King Crimson czy Faith No More- wybiegającą jednak mile dalej. Zawsze zadziwiało mnie, jak to możliwe, by partie instrumentów (gitary, basu i perkusji) mogły grać trzy różne sekwencje o zupełnie innym rytmie, tonacji; zmieniając się co chwila prowadzeniem utworu, a mimo tego tworząc litą, spójną całość… Geniusze, po prostu…
Wybór padł na „Disposition”. Spokojna, pięciominutowa kompozycja… Zahaczająca o mantrę swoim oszczędnym w słowa tekstem- ale chyba to właśnie ten brak nadmiaru zostawia taką swobodę dla interpretacji, i pobudzenia wyobraźni… Jest w tym numerze to, co kocham nade wszystko- wielka, niezmierzona przestrzeń. Maszynowy „oddech” zespolony z rytmem snu człowieka, piękna linia basu, gitara śmigająca w zupełnie innych sferach, dźwięki orientalnych bębnów, i ten kojący szept Maynarda…
Idealne połączenie na zatrzymanie chwili w ryzach, i oddalenie się od spraw codzienności. Zamknij więc drzwi do pokoju, ustaw odpowiednią głośność… zostaw za sobą myśli, przymknij powieki… odpłyń, i „patrz, jak zmienia się pogoda”…
Mention this to me...
Mention something, mention anything.
Mention this to me...
... and watch the weather change.
Mention this to me...
... and watch the weather change.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz