poniedziałek, 13 czerwca 2011

Just watch the weather change…


… czyli dom, cisza w myślach, przestrzeń w głośniku, herbata o smaku żurawiny i pewna dziwna książka. 

Dziś postanowiłem nie zmieniać świata; nie dać się ponieść anarcho- pacyfistycznym  wizjom destrukcji społeczeństwa i zwyczajnie „odpłynąć”. Dziś odpoczywam. Chyba nawet zasłużenie.

Po trzech tygodniach ścigania się z czasem pojechałem na zjazd- oddałem dziekanowi już kompletny i wykończony w stu procentach pierwszy rozdział mojej pracy magisterskiej, zaliczyłem wszystkie egzaminy i jestem już po sesji, ze średnią 4,75- czyli perspektywą na obronę stypendium naukowego. 

Spakowałem wszystko i udałem się w rodzinne strony by odetchnąć trochę od tego warszawskiego cyrku mentalnego zniewolenia, pośpiechu oraz próśb rzucanych bóstwom na wiatr o jakąś rychłą i ostateczną zagładę życia na planecie Ziemia.  

Jestem w domu. Pierwszy raz od trzech tygodni zupełnie nigdzie się nie śpieszę. Zasypiam spokojnie i prawie natychmiast, a rano wstaję jak nowo narodzony, młody bóg. Smak porannej kawy pięknie współgra z zapachem powietrza sączącego się przez uchylone okno- słychać ptaki, jest rześko… a jednocześnie tak spokojnie. Marzy mi się, by zobaczyć niebo pełne gwiazd- coś tak oczywistego, a jednak totalnie niedorzecznego w mieście stolicą zwanym. W środę ma być całkowite zaćmienie księżyca. Będę oglądał. Dołącz do mnie, jeśli chcesz...

Atmosfera leniwego poranka chwilowo zderza się lekko z wizją zmian w moim życiu, jakie niebawem nastąpią. Gdzieś tam czają się wątpliwości, ale nie mam teraz nawet najmniejszej ochoty by to roztrząsać- bo przecież wszystko w swoim czasie. Decyzje zostały podjęte. 

Teraz odpoczywam. Chyba pojadę w najbliższych dniach nad jezioro, może do lasu. I koniecznie spotkam się z przyjaciółmi. Szara rzeczywistość niech zaczeka za drzwiami. 

Raczę się (chyba dziesiąty raz z rzędu) pewną piosenką zespołu TooL. Według mnie ich twórczość to absolutny piedestał, i szlachetnego gatunku cegiełka w długiej historii muzyki. Wiele osób twierdzi, że TooL jest pomieszany, zeschizowany, niosący niepokój i wzburzone myśli… ale być może po prostu tego nie rozumieją; nie te częstotliwości, inna wrażliwość, postrzeganie zmysłowe…

Dla mnie TooL od zawsze był harmonią, idealnie pracującą machiną… i jednocześnie mistycznym, sięgającym archetypów, Monty Python’owskim przekrętem. Współczesną kontynuacją dokonań Pink Floyd, King Crimson czy Faith No More- wybiegającą jednak mile dalej. Zawsze zadziwiało mnie, jak to możliwe, by partie instrumentów (gitary, basu i perkusji) mogły grać trzy różne sekwencje o zupełnie innym rytmie, tonacji; zmieniając się co chwila prowadzeniem utworu, a mimo tego tworząc litą, spójną całość… Geniusze, po prostu…

Wybór padł na „Disposition”. Spokojna, pięciominutowa kompozycja… Zahaczająca o mantrę swoim oszczędnym w słowa tekstem- ale chyba to właśnie ten brak nadmiaru zostawia taką swobodę dla interpretacji, i pobudzenia wyobraźni… Jest w tym numerze to, co kocham nade wszystko- wielka, niezmierzona przestrzeń. Maszynowy „oddech” zespolony z rytmem snu człowieka, piękna linia basu, gitara śmigająca w zupełnie innych sferach, dźwięki orientalnych bębnów, i ten kojący szept Maynarda… 

Idealne połączenie na zatrzymanie chwili w ryzach, i oddalenie się od spraw codzienności. Zamknij więc drzwi do pokoju, ustaw odpowiednią głośność… zostaw za sobą myśli, przymknij powieki… odpłyń, i „patrz, jak zmienia się pogoda”… 


                                         Mention this to me...
                                         Mention something, mention anything.
                                         Mention this to me...
                                         ... and watch the weather change.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz