Drugie wiosło (zarazem pierwsze z prawdziwego zdarzenia) nabyłem za kasę przywiezioną z pracy na plantacji tytoniu w Niemczech. Był to kupiony w Olsztynie Washburn X-series: piękny, czarny stratocaster. Dopiero po latach zrozumiałem, że nie jest to do końca manualnie mój typ: cholernie ciężki, niezbyt wygodny, zwłaszcza dla prawej dłoni. Zaletą był cieniutki gryf, co w porównaniu do mojego starego Defila było jak przesiadka z Malucha do Mercedesa. Oczywiście w momencie zakupu moja wiedza na temat gitar elektrycznych była cienka jak śrucik: nie wykryłem wady siodełka pierwszej struny (irytujące brzęczenie na pierwszych progach), słabego zamocowania gniazda, czy braku uziemienia. Wybrałem ją, bo z wszystkich gitar dostępnych w salonie ta przemówiła do mnie najbardziej. Więc pomimo licznych wad kochałem ją miłością bezwarunkową i ślepą. Walczyłem z nią długo i wytrwale, zaś ona odpłaciła się tym, że odkryłem w sobie umiejętność komponowania. Sprzedałem ją jakiś miesiąc temu, by mieć kasę na lepsze wiosło, docelowe. Nie ukrywam, że w momencie przekazywania jej nowemu nabywcy było mi trochę smutno. Jakby na to nie spojrzeć, służyła mi przez dobre 7-8 lat.
Po miesiącu poszukiwań postanowiłem zainwestować w Ibaneza SA360. Nie ma co ukrywać: miłość od pierwszego wejrzenia. Drugi, lub trzeci model jaki wypatrzyłem w katalogu Thormanna, i który okazał się strzałem w dziesiątkę. Wraz z kumplem ogrywaliśmy wiosła w jednym z większych sklepów- chyba z 15 różnych gitar, z tzw. "górnej półki": Fendery, Jacksony, Gibsony, PRS, ESP, których cena nie schodziła poniżej 1800 zł, ... i które brzmiały jak (za przeproszeniem) kupa. Na sam koniec wzięliśmy tego upatrzonego przeze mnie Ibaneza, podłączyliśmy do byle jakiego pieca i... wow. Czysty, klarowny dźwięk, grube brzmienie, moc. Wiosło jest wspaniale wykończone: czerwony, przypalany lakier, oraz obicia z macicy perłowej. Bezszumowe single oraz hambucker z odłączaną cewką w układzie SSH, do tego mahoń, zapewniający cudowne brzmienie. Kupiłem ją bez wahania, chociaż po wielu perypetiach w trakcie których uświadomiliśmy sobie chociażby przepaść, jaka dzieli ten sam model gitary ale w różnych wariantach produkcyjnych (w tym akurat przypadku: Indonesia VS Made in China).
Już dawno zakup jakiejś nowej RZECZY nie dał mi tyle radości. Ach, jaram się totalnie i nie mogę przestać grać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz