Od czasu, gdy jakieś siedem
lat temu wyjechałem na studia z mojej rodzinnej miejscowości jestem tam raczej
gościem. Przyjezdnym, który pojawiał się raz na miesiąc, dwa lub trzy, a
niekiedy nawet i pół roku lub dłużej. Mimo tego, zawsze kiedy wracałem to miałem
coś w rodzaju poczucia, że "rządzę tą dziurą". Nie w sensie terroryzowania sobą
całej okolicy. Po prostu miałem taką świadomość, że to miasto jest MOIM
miejscem, gdzie znam każdą ulicę, blok, ścieżkę, lasy czy twarze- mniej lub
bardziej lubiane. W pewnym sensie kojarzyłem te rzadkie wizyty w domu z formą
regeneracji, psychicznego odpoczynku od zgiełku Wielkiego Miasta. Czekałem na
nie a potem wchłaniałem każdą cząstką siebie.
Tymczasem przyjechałem tu na kilka dni na święta i poczułem się obco jak nigdy. Zupełnie jakby coś się zmieniło: może w tym miejscu, może we mnie samym. Nie mogłem się odnaleźć, z nikim się też nie widziałem. Wprawdzie zacząłem ustawiać moją starą ekipę na jakieś spotkanie... ale w pewnym momencie odpuściłem, bo odniosłem wrażenie, że chyba tylko mi na tym zależy.
Do Wielkiego Miasta wróciłem drugiego dnia świąt, ochoczo jak nigdy dotąd. Jak do prawdziwego "domu". Być może tak się właśnie stało, że ta znienawidzona przeze mnie, brudna i zatłoczona, kąpiąca się w ścisku anonimowości Warszawa nagle stała się moim domem. Nową częścią nowego mnie. Bo co w ogóle tworzy pojęcie "dom"? Swój kąt i metry kwadratowe? Kolekcja kubków, nowe zasłony w oknach i telewizor? Własna meblościanka ze stajni IKEA? Ludzie? Kiedy wieczorem zasypiałem wtulony w Nią, pomyślałem nagle: "Jestem w domu, jest dobrze". Więc to chyba jednak nie jest kwestia tej meblościanki...
Dzisiejszego dnia obudziłem
się dosyć wcześnie. Poćwiczyłem trochę, zjadłem śniadanie, potem szybki
prysznic. Zalałem tumbler kawą z mlekiem, uzbroiłem uszy w słuchawki, odpaliłem
mp3 i ruszyłem nad Wisłę. Pospacerować i odetchnąć świeżym powietrzem. Pogoda
dopisała- nie było zbyt zimno, do tego na kilka godzin wyjrzało słońce.
Zwolniłem tempo.
Na co dzień, goniąc do
pracy, po zakupy, czy na spotkanie- pewnych rzeczy nie da się zauważyć,
zarejestrować. Nie zwracasz uwagi na krę lodową, która spływa po rzece.
Przechodzisz z obojętną miną obok ciekawego graffiti. Nie odnotujesz, że nawet
pociąg przejeżdżający przez Most Gdański robi to z pewną dawką uroku. A o to w
tym wszystkim chodzi.
Od dziś nie jestem już obcy
w tym Wielkim Mieście. Od dziś "rządzę tą dziurą".