Przyjemnie jest dokonać czegoś, co wymaga dawki poświęcenia, uporu i wytrwałości. Ja akurat od dwóch lat planowałem wystartować w jakimś biegu na dystansie 10 km. Być może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na przykład trzy lata temu ważyłem dorodne 110 kg (... bynajmniej nie była to rzeczywistość jak u panów z siłowni: "Jest MASA- teraz tylko rzeźbić"), i przebiegnięcie paru metrów do przystanka kończyło się z reguły dziesięciominutową zadyszką...
Pewnego dnia postanowiłem się jednak dosłownie "wziąć za siebie"- zacząłem biegać. Nie było wizyt w Decathlonie, kupowania specjalnych butów, ergonomicznej, "oddychającej" odzieży sportowej... Po prostu dres, t-shirt, najzwyklejsze trampki, i jazda! Tak btw. to jest chyba obraz naszych czasów: moja znajoma na ten przykład chciała zacząć zrzucać kilogramy razem ze mną... niestety nie rozpoczęliśmy wspólnych treningów- nie miała profesjonalnego obuwia ani stroju. Do dziś się po niego wybiera :)
Tymczasem ja zrzuciłem balast dosyć szybko: teraz ważę 80 kg. Bez diet, głodzenia się, etc. 07.10.12 wystartowałem w moim pierwszym biegu na 10 km. Spokojnie i bez wysiłku pokonałem go w 59 min: 41 sec. Nie kierowała mną presja rywalizacji, nagrody, wyróżnienia... to robi się po prostu dla siebie samego: by sprawdzić na ile mnie stać, oraz jak wiele mam w sobie uporu i determinacji. Aby pokonać jakieś granice...
Myślę, że posiadanie i spełnianie marzeń to jedno z największych błogosławieństw, z jakich możemy korzystać. Mam taką refleksję, że właściwie więcej radości i zadowolenia sprawia mi sam proces dążenia... niż jego finalne osiągnięcie. Kiedy trzeba się napracować, wysilać, zacisnąć zęby... to jest czas, który później doceniamy najbardziej. Warto biec przed siebie, dalej... Cokolwiek ten bieg może dla nas oznaczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz