"Podobno w chwili śmierci całe życie przebiega ci przed
oczami. Po pierwsze: ta jedna sekunda to nie jest jedna sekunda- ona rozciąga
się na całą wieczność jak ocean czasu... Dla mnie to było leżenie na plecach na
obozie harcerskim, gdy obserwowałem spadające gwiazdy. I żółte liście klonów, rosnących
przy naszej ulicy. Albo dłonie mojej babci... jej skóra jak pergamin. I kiedy
pierwszy raz zobaczyłem u mojego kuzyna Tony'ego nowiutkiego Firebirda... I Jane.
I Carolyn.
Mógłbym się mocno wkurzyć na to, co mi się przytrafiło, ale trudno
się wściekać, kiedy jest tyle piękna na świecie. Czasem czuję się, jakbym
widział je całe na raz, a tego jest za wiele. Moje serce rośnie niczym balon, który
ma za chwilę pęknąć... a później przypominam sobie, żeby się odprężyć. I nie
trzymać się tego kurczowo. A wtedy przelatuje to przeze mnie jak deszcz i czuję
już tylko wdzięczność za każdą chwilę mojego małego, głupiego życia. Na pewno
nie macie pojęcia, o czym mówię. Ale nie martwcie się- pewnego dnia
zrozumiecie..."
"Chodź, pokażę Ci drogę na której leżą martwe żaby. Chodź, pokażę Ci siebie bez pozorów i wyobrażeń. Zdmuchnij ze mnie to brudne światło tylko nie udawaj, że nie chcesz że nie chcesz, że nie chcesz..."
Życie ceni się głównie za te małe, drobne i ulotne chwile.
Kiedy mamy to niepewne poczucie, że oto dotykamy tego sedna, jakiegoś bliżej
nieokreślonego absolutu- którego nie można zdefiniować, zmierzyć, scharakteryzować za
pomocą powszechnie przyjętych wyznaczników… Jest to coś, co po prostu czujemy
wewnętrznie- intuicją, szóstym zmysłem, czy "trzecim okiem".
Ilekroć ocieram się o takie zjawisko, czuję się jak bohater
własnoręcznie wyreżyserowanego filmu. Widzę siebie jakby obok. Daję sobie
chwilę, by wszystko poobserwować, nazwać to, określić, i nacieszyć się tym.
Pozorną ulotnością, którą dzięki temu już na zawsze zapamiętam i nauczę się
doceniać… Że jednak warto.
Wspaniale jest obudzić się i patrzeć w te Jej mądre, dobre,
kochające brązowe oczy. Nie mieć wątpliwości, rozterek, znaków zapytania. W tym
jednym, ulotnym momencie czuć, że wszystko jest dokładnie tak, jak się zawsze
marzyło. Idealnie po twojej myśli- niczym scenariusz, który piszesz samemu i
wiesz, że właśnie wcielasz go w życie.
Tworzysz od podstaw swój własny świat równoległy- państwo w
państwie, zawieszone w przestrzeni rzeczywistości. Azyl, do którego klucze
dajesz tylko jednej- Tej osobie. Gdzie masz szczerość na wyciągnięcie dłoni.
Nie musisz zakładać masek, niczego udawać- ani przed sobą, ani przed nikim
innym. Nie liczy się przeszłość, bo budujesz to w tej chwili, tu i teraz. Nikt
cię nie rozlicza, nie wypisuje rachunków- bez bombardowania nakazami, zakazami,
oczekiwaniami. Bo raz na milion lat i na milion innych istnień trafi się Ktoś,
kto wie, że wszystko to nie jest zupełnie do niczego potrzebne…
A ty otwierasz wtedy oczy i dostajesz swoją minutę, by
docenić to co cię otacza. Zauważasz, jak zmieniają się definicje słów, których
używałeś bezmyślnie dziesiątki razy. Rutynowe czynności, dawniej powtarzane z
precyzją maszyny nabierają oddzielnego wymiaru. Niedzielna, poranna kawa
zyskuje inny smak. Robisz coś nie dlatego, że musisz, że trzeba, że ktoś prosi…
Bo wszystko przychodzi naturalnie, od siebie, ot tak. Na prztyknięcie palcami.
Nienawidzicie i śmiejecie się z tych samych rzeczy.
Gotujecie razem budyń z bananami o smaku czekoladowym. Zastanawiacie się nad tą
samą piosenką. Pijecie piwo, oglądając w telewizji jak Mamed Khalidov bije w
mordę swojego przeciwnika. I nie ma z tym wszystkim najmniejszego problemu…
...
Na świecie żyje obecnie około 7 miliardów ludzi. Jeśli
będziesz mieć szczęście, nie skrzywdzisz umyślnie zbyt wielu osób, nauczysz się
słuchać, patrzeć i rozumieć- być może i ty spotkasz tego Kogoś: wyjątkowego,
wartego każdych siniaków, ran i blizn. Dla takiej osoby opłaca się przejść z
uśmiechem przez najgorszy poziom piekła. Uwierzcie mi na słowo.
Powyżej- Bruno Schulz, moje małe muzyczne odkrycie miesiąca.
Dla mnie to dowód, że w dzisiejszej muzyce nadal jest coś, co może wprawić
słuchacza w zaskoczenie. Pozytywne, ma się rozumieć :)
Widoczny na zdjęciu powyżej facet to Billy Gibbons- właściciel najbardziej odlotowego zarostu na świecie, a do tego wokalista i gitarzysta legendarnego już zespołu ZZ Top. Jak dla mnie- jest to pewien fenomen, jeśli chodzi o muzykę rockową. Panowie ci grają nieprzerwanie od 1969 roku, czyli ponad 40 lat- bez żadnych zmian personalnych, kłótni ani skandali- mimo, iż otarli się o sławę oraz niemałe pieniądze. Stanowią taki mały dowód na to, że można jednak zachować twarz i pozostać po prostu sobą, nadal mając dystans a także wielką, nieprzerwaną radochę z występów na scenie...
Jakiś czas temu światowy koncern żyletkowy Gillette złożył Billy'emu Gibbonsowi nietypową (ale dosyć atrakcyjną, moim zdaniem) ofertę: zapłącą mu milion dolarów za ogolenie swej legendarnej brody. Billy- z typowym dla siebie teksańskim poczuciem humoru odparł, że z propozycji nie skorzysta... gdyż bez zarostu jest paskudnie brzydki, i nie mógłby na siebie patrzeć w lustrze.