niedziela, 24 lipca 2011

Happiness is easy?

Ostatnie tygodnie sprawiły, że zaczynam jakoś ufniej spoglądać w przyszłość… Nie potrafię tego wytłumaczyć w logiczny sposób- ale to jest jakby wewnętrzny głos, taki ze środka, który na przekór całemu bałaganowi wokół zdaje się uśmiechać i mówić: „Nie martw się, wszystko idzie w dobrym kierunku”.

I rzeczywiście- jestem spokojny. Czuję, że szykują się chyba zmiany. Taki głęboki wdech przed skokiem do wody… Wierzę w tą „przestrzeń” i w jej działanie- w silny związek przyczyny i skutku- bo przecież nic nie dzieje się przypadkiem. Po gorszych chwilach zawsze nadchodzą te lepsze; zaś to, co najpierw zdawało się być naszą (pozorną) przegraną- okazuje się później wewnętrznym zwycięstwem...

Z reguły unikam planowania na długie dystanse- ponieważ znam już trochę życie i wiem, że ono lubi czasami płatać figle: na złość, na przekór, wbrew i basta. Ileż to bywało dotąd wspaniałych koncepcji- wyklarowanych, przemyślanych… nic, tylko realizować z zapałem. A tu nagle bach! I cały misterny plan lądował w koszu.

Ja jednak mam pewien cel. Znalazł mnie właściwie sam- nie poszukiwałem go, nie robiłem nic na siłę- po prostu pojawił się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Naturalnie, tak jak być powinno… Może nie tyle jest to ‘cel’- bardziej marzenie lub propozycja konkretnej ścieżki, którą mogę spróbować podążyć za jakiś czas. Będzie to oczywiście wymagało ode mnie pracy, uporu i poświęcenia. Ale gra jest chyba warta świeczki. Został mi rok do ukończenia studiów. To wtedy zadecyduję o odpowiedzi na wielkie: „Co dalej?”. 
                                                                 ...

Kilka miesięcy temu świat jakoś wypadł mi z moich rąk. Nagle pojawiło się wokół mnie wiele tzw. „martwych spraw” i pytań, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Kiedy we wszystkim już zwyczajnie się pogubiłem, pewna mądra osoba podesłała mi w mailu cytat ze Św. Augustyna: „Odnaleźć stałość w odczuwanych sprzecznościach – oto jest cel walki z samym sobą”. Na początku nie rozumiałem tych słów, nie potrafiłem odnieść do siebie i połączyć w całość. Myślę, że powoli dochodzę jednak do sedna…

Jesteśmy tylko ludźmi- i choćby nie wiem co- na zawsze pozostaniemy już pełni rozterek, sprzeczności, wątpliwości… Tego wewnętrznego wiatru, który ciągle gdzieś skądś wieje- próbuje kierować w zupełnie inne strony niż normalnie, zawracać z już obranej ścieżki. Wiele razy przyjdzie nam się z tym mierzyć w najmniej spodziewanym momencie, okolicznościach. Będziemy generować problemy, czuć z tym źle, mylić w osądach, robić potworne błędy, gubić na wiele długich dni i nocy… Bo tak to już jest. Nie da się tego ani zmienić, ani uniknąć. Ale można się z tym po prostu pogodzić, zaakceptować jako stan naturalny.

Kiedy mamy w życiu totalną zawieruchę, i niczego nie jesteśmy już pewni… warto zrobić kilka rzeczy. Wyjechać, zostawić choćby na chwilę wszystko, uciec od bieżących spraw- z dala od komórek, sieci. Posiedzieć trochę w ciszy, blisko natury. Wybrać się nad jezioro, na szlak w góry, pojeździć rowerem po lesie. Czytać, obejrzeć mądry film, szukać nowych doznań, spróbować wsłuchać się w swój wewnętrzny głos. Znaleźć sobie cel- taki, który będzie wymagał od nas pracy, wysiłku… I ufać przestrzeni. Bo w końcu wszystko się odmieni...

Chciałem się dziś z Wami jeszcze czymś podzielić… To moje wielkie odkrycie muzyczne tego roku: Bombay Dub Orchestra. Piękne dźwięki, piękna przestrzeń, piękny obraz. Safe journey!  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz