środa, 1 lipca 2015

Zdrada

Siedzimy sobie na nabrzeżu z S.- moim byłym szefem i jednocześnie dobrym przyjacielem. Siedzimy, popijamy piwko, rozmawiamy o życiu. S. stuknęło właśnie 41' na liczniku- jest starszy ode mnie o 11 lat. Ma już dorosłych synów, sporo przeżył, jeszcze więcej widział- i nie ukrywam, że traktuję go trochę jak mentora. 

Jesteśmy już w trakcie 4 butelki, więc konwersacja przechyla się na typowy samczy temat: o kobietach. Podsumowujemy swoje związki. Wyciągamy wnioski. Próbujemy znaleźć puentę. Moja ostatnia "poważna" relacja zakończyła się zdradą ze strony partnerki. S. pociąga spory łyk z butelki i mówi:
- Wiesz, zdrada to obecnie coś powszechnego i naturalnego. W tym pędzie codzienności po prostu nie da jej się uniknąć. Zauważ, jak szybko teraz żyjemy- każda chwila to gonitwa. Do tego jakieś 3/4 czasu spędzamy tak naprawdę w pracy. Jesteśmy otoczeni ciekawymi, atrakcyjnymi ludźmi. Dobrze wiesz, jak wyglądają te wszystkie wyjazdy integracyjne.
- No tak. Alkohol, używki i przelotny seks w kiblu- podsumowuję. 
- No dokładnie. Wiesz, pamiętam, jak kiedyś zacząłem podejrzewać o zdradę swoją żonę. Ona oczywiście na początku w ogóle nie chciała się przyznać. Ja w rzeczy samej sam święty nie byłem, ale jakoś nie mogłem przejść obok tego faktu obojętnie. Jak się dowiedziałem później- zakręcił się koło niej mój najlepszy przyjaciel. Któregoś dnia schlaliśmy się i wziąłem go na rozmowę- dość agresywną z mojej strony. Zacząłem wychodzić do niego ze swoimi argumentami, a on nagle przerwał mi ruchem ręki i mówi do mnie tak:
            - S., ruchasz inne? 
            - Że co?!
            - No, nie pierdol tylko odpowiedz mi szczerze: ruchasz inne?
            - No rucham- odpowiedziałem.
            - No to skoro sam ruchasz inne, to daj też poruchać swoją

Pomyślałem, że ma skubany rację. Może i ten świat jest dziwny. A może po prostu jest, jaki jest- i nie do końca warto się nad tym aż tak zastanawiać? 

Na zakończenie dodam tylko, że obaj panowie są najlepszymi przyjaciółmi po dziś dzień. 

2 komentarze:

  1. Michał, trochę się już znamy i niejedno razem przeżyliśmy, dlatego ośmielam się powiedzieć Ci to prosto z mostu - zmieniasz się, i to na gorsze.

    Patologicznym sytuacjom mówimy stanowcze nie. To, że wszyscy dookoła są idotami, wcale nie oznacza, że my też musimy się nimi stać. I zastanów się nad doborem mentorów, serio.

    Sorry, że tak poważnie, ale martwia mnie te posty ostatnio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kat ale mi nie chodzi o to, że ja aprobuję lub pochwalam zdradę- dobrze wiesz, że nigdy się sam tego nie dopuściłem, ani też nie zamierzam wprowadzać takich praktyk u siebie w przyszłości. Bardziej chodziło mi o podejście do tematu i radzenie sobie z tym, jeśli już coś takiego nas spotka.

      Wiesz, nie jest to kwestia M.- bo naprawdę mi zwisa co ona robi itd. Ale po prostu zauważyłem, że świadomość tego, że mnie zdradziła była dla mnie jakimś czynnikiem przeszkadzającym. Zacząłem to analizować i doszedłem do wniosku, że zdrada chyba najbardziej uderza w nasze ego. Bo ciężko nam jest zaakceptować fakt, że nasz partner wybrał kogoś innego- i jeszcze ciężej zaakceptować taką myśl, że być może ta inna osoba jest od NAS inteligentniejsza, ładniejsza, bogatsza czy lepsza w łóżku. Próbowałem wiec to ugryźć po buddyjsku, i doprowadzić do zniszczenia ego (czyli tego co "cierpi"). Tyle razy coś analizujemy, rozgryzamy, drążymy- a być może to jest błąd. Być może rozwiązaniem jest właśnie pełna akceptacja pewnych faktów i potraktowanie ich jako oczywistość. Skoro coś się wydarza, nie zajmujemy się tym na dłużej, tylko pozwalamy by przepłynęło jak nurt w rzece. Oglądamy się, i idziemy dalej.

      I myślę, że chyba o to chodziło w tej wypowiedzi Sebie. Zaakceptowanie rzeczywistości, pogodzenie się z nią. Zrozumienie że zdrady zdarzają się od zawsze, że nie da się tego uniknąć- bez zbędnego zdziwienia z naszej strony i w konsekwencji- cierpienia. Oczywiście nie należy tego pochwalać- bo tak jak mówisz, jest to pewna patologia- ale wtedy od nas zależy co zrobimy dalej. Jeśli partnerowi na nas zależy, pracujemy wtedy nad tym razem; jeśli nie- mówimy "do widzenia" i idziemy dalej sami.

      Jestem na takim etapie, że wydaje mi się iż sam niejedno przeżyłem, czy widziałem. Po prostu coraz mniej takich rzeczy naprawdę przyprawia mnie o zdziwienie. Zaczynam łatwiej akceptować to co się wydarza. Taki po prostu jest świat (myślę, że taki był też, i taki będzie). Nie wiem, czy taki rodzaj obojętności (lub nie karmienia ego przeszkadzającymi wrażeniami) czyni mnie gorszym człowiekiem. Staram się po staremu nikogo nie krzywdzić i tego się trzymam. Jeszcze raz powtarzam- nie aprobuję zdrady. Raz byłem blisko tego- ale nie dałem rady, to po prostu nie ja. Próbuję po prostu nauczyć się akceptacji, znaleźć w sobie obojętność dzięki której już nigdy nic mnie nie uszkodzi/ nie zrani. Sądzisz, że to zły kierunek?

      Usuń