Mnie akurat ciągnęło do sali kinowej. Poszedłem tam wieczorem po pracy na projekcję filmu pt. "Wszystko płynie". Pojawiłem się na pół godziny przed rozpoczęciem seansu, zamówiłem więc piwo i usiadłem w drugim rzędzie (jeśli tak to można nazwać, gdyż rzędy stanowiły po prostu ciąg ustawionych kanap i różowych stolików). W salce było już kilka osób toczących spokojnie dyskusję na temat filmu: Pan Reżyser, Człowiek w Czerwonym Swetrze, Roztrzepany Kudłacz w Okularach (moje nadpobudliwe alter-ego?) oraz Starszy Jegomość w mocno podchmielonym stanie i staromodnej marynarce. Usiadłem i uruchomiłem ciąg myśli. Jeśli istnieją miejsca, w których można poczuć atmosferę kina oraz magię filmu- to na pewno nie należą do nich Multipleksy, Cinema Shitty czy inne masówki. Tego nie dadzą też żadne efekty trzyDE, ani nawet najlepiej uprażony popcorn. To specyfika miejsca, klimatu, przestrzeni i osobliwości. Na odbiór pewnych wrażeń składają się wszystkie bodźce: obraz, dźwięk, otoczenie, zapach.
Ciasną przestrzeń powoli zaczęli wypełniać ludzie. Na tego typu seansach nie zobaczysz wytapetowanych blondyneczek z tipsami, śmiejących się do swego różowego telefonu (na szczęście dla nich- i tak by nie zrozumiały). Przychodzą ci spoza mainstreamu, poszukiwacze, pasjonaci. To widać gołym okiem. Arafatki, wyciągnięte swetry, wytarte spodnie... poczułem, że jestem u siebie, w swoim świecie i klimatach. Zgasły światła, zaczął się film. Zanurzyłem się w ciszy oraz komforcie mojej wygodnej kanapy. Po chwili dotarł do mnie piękny zapach perfum kobiety siedzącej naprzeciwko. To nic, że fragment ekranu zasłaniała mi bujna fryzura Roztrzepanego Kudłacza w Okularach- na takie rzeczy nie zwraca się uwagi, po prostu są to bodźce tworzące całą tą atmosferę. Sączyłem swoje piwo i dałem się porwać...
"Wszystko płynie"- obraz produkcji polskiej z roku 2011, kategoria mocno off'owa (co nie oznacza, że na minus- wręcz przeciwnie). Film ma jednego bohatera. Poznajemy go w momencie kiedy wsiada do starej, drewnianej łodzi (konstrukcja raczej archaiczna: podłużny kształt, wiosło flisackie, na rufie niewielki silnik motorowy) i odbija z jednego z warszawskich brzegów, by popłynąć z nurtem Wisły. Od razu można zauważyć, że jest to ucieczka: bohater ma problem, traumę- choć nie od razu poznajemy jaką. Wyprawa rzeką to jego próba zmierzenia się z tym. Po drodze napotyka różnych ludzi. Starych, doświadczonych życiowo i tęskniących za dawnymi czasami; oraz młodych- zobojętnionych, wyobcowanych. Sam mówi niewiele. Należy raczej do tych skrytych osób, które twardą powłoką ochraniają wrażliwe serce. Zwłaszcza teraz, gdy jego zostało złamane...
Więcej nie zdradzam. Po prostu warto ten film obejrzeć samemu. Klasyczne kino drogi (w tym przypadku raczej rzeki), piękna oprawa, wspaniałe krajobrazy, genialna ścieżka dźwiękowa. I jest w tym to "coś"- przekaz. Odpowiedź na problemy i zranioną duszę; wyzwanie, którego zawsze należy poszukiwać w samotności, blisko natury i w sytuacji, w której jesteśmy zdani tylko na własne siły. Tylko w takich momentach ujawnia się moc charakteru.
Po obejrzeniu miałem w głowie myśl, że "Wszystko płynie" to taki polski odpowiednik "Into the wild". Istnieją podobieństwa: klimat oprawy muzycznej, motyw ucieczki od świata i problemów, podział filmu na rozdziały. Nic bardziej mylnego. Wiem, bo spytałem Pana Reżysera :)