Istnieje chyba pewna cienka linia, granica- której przekroczenie okazać się może katalizatorem lub zapalnikiem dla wydarzeń rewolucyjnych. Historia zdaje się to tylko potwierdzać, i cóż… podobna rewolta rozgrywa się aktualnie na naszych oczach. Od czego się zaczęło?
Cztery dni temu, 20 stycznia 2012 r. FBI we współpracy z międzynarodowymi służbami gończymi dokonały zamknięcia serwisu Megaupload oraz aresztowania jego założyciela, Kima Schmitza. Megaupload był portalem, dzięki któremu użytkownicy z całego świata mogli dzielić się swoimi ulubionymi plikami. Głównym zarzutem były oskarżenia o nie respektowanie praw autorskich, czyli w skrócie: piractwo. Nie jest to do końca uzasadnione, gdyż serwis kontrolował legalność udostępnianych materiałów- jeśli źródła nie były wiarygodne, pliki w większości wycofywano.
Co ciekawe- podobnych zarzutów nie usłyszał za to np. serwis Youtube- któremu w przeciwieństwie do Megaupload do legalności i antypiractwa raczej daleko. Dlaczego? Właścicielem Youtube jest Google, które w zaistniałych okolicznościach zagroziło strajkiem. Nie trzeba tu chyba dodawać, że jeden dzień bez Google’a załamałby właściwie w kilka godzin światową gospodarkę. Youtube jest więc bezpieczny… Oto macie swoją sprawiedliwość. Cała akcja jest wynikiem prób wprowadzenia dość mocno kontrowersyjnej ustawy ACTA oraz pakietów SOPA i PIPA. Wszystko to ma rzekomo wspomóc walkę z piractwem oraz ochronę praw autorskich. Rzekomo…
Odpowiedzią na zamknięcie serwisu Megaupload był światowy i doskonale zorganizowany atak hakerów na amerykańskie strony rządowe. Przyznała się do nich grupa Anonymous, skupiająca najlepszych hakerów z całego świata i podejmująca protesty przeciwko obecnemu porządkowi (walczyli m.in. ze scjentologami, korupcją, cenzurą i korporacjami).
Kolejne ataki wymierzone zostały właśnie przeciwko ACTA (Polska ma podpisać to zobowiązanie 26 stycznia w Tokio). "Anonimowi" ogłosili na swoim Twitterze (http://twitter.com/anonymouswiki ) "początek polskiej rewolucji" i zaatakowali równocześnie strony prezydenta, premiera, sejmu, ABW, policji, MON-u, ZAIKSu i Ministerstwa Sprawiedliwości. Każdy atak poprzedzony był wpisem "TANGO DOWN"- który w żargonie żołnierzy amerykańskich oznacza "wyeliminowanie wroga", zaś chwilę przed blokadą kolejnych rządowych stron pojawiał się na nich napis: "Nie ma rzeczy niemożliwych. Pozdro panowie!".
Co zrobił rząd? Po takiej kompromitacji oczywiście próbował zbagatelizować sytuację w typowy dla siebie sposób: wciskając ludziom ciemnotę. Rzecznik rządu, Paweł Graś wystosował w prasie oświadczenie: "Trudno mówić o ataku hakerów, bo żadna z zablokowanych stron nie została naruszona, nie było próby włamania na serwery czy próby zmiany treści tych stron. To zjawisko, które obserwujemy, wynika z ogromnego zainteresowania tymi stronami". (Bądźmy szczerzy: kogo interesują rządowe strony w sobotni wieczór?!). W odpowiedzi Anonymous zablokowali także i jego stronę…
Warto przyjrzeć się samej ustawie ACTA. Dokładna nazwa to Anti-Counterfeiting Trade Agreement- jest to międzynarodowe porozumienie dotyczące walki z naruszeniami własności intelektualnej, zawarte między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA. Za kilka dni ma do niego dołączyć Polska oraz inne państwa Unii Europejskiej. Kontrowersji wobec tematu jest kilka. Główną obawą jest to, że ACTA może przybrać formę pełnej inwigilacji użytkowników Internetu. Słowem: można będzie cenzurować niewygodne treści, zaś osoby korzystające tak naprawdę z konstytucyjnej wolności słowa- zamknąć pod zarzutem piractwa. Tak, jak to np. zrobiono z serwisem Megaupload.
Inna rzecz, to fakt, że ustalenia odn. ACTA trwały od 2007 r., ale były całkowicie tajne. Nie prowadzono żadnych konsultacji społecznych, zaś decyzja o podpisaniu umowy została ogłoszona na 40 stronie komunikatu prasowego, dotyczącego rolnictwa i rybołówstwa (sic!). Dlaczego? By przypadkiem nie dowiedział się o niej przeciętny Kowalski.
Co to oznacza? To, że państwo próbuje podjąć za naszymi plecami i bez naszej wiedzy decyzje, mogące rzucać się cieniem na prawo do wolności słowa i wypowiedzi. Orwellowski "Rok 1984", i to w praktyce. Jedno jest pewne: szala goryczy została przelana. Do tej pory Polacy z cichym uśmiechem ironii tolerowali podwyżki podatków, akcyzy, paliw. Obserwowaliśmy w milczeniu, jak Premier mówił o oszczędnościach, próbując jednocześnie wprowadzać idiotyczne ustawy typu: "iPad dla każdego posła". Ale wszystko ma swoje granice.
Dzięki atakom Anonymous błyskawicznie zmobilizowało się społeczeństwo internetowe. Polska strona "Nie dla ACTA" miała w niedzielę rano na Facebooku ponad 160 tys. fanów; natomiast w dużych miastach za kilka dni ruszą demonstracje i pikiety. Jest głośno. I powinno być. Nie możemy pozwolić, by w sekrecie uchwalano dekrety, mogące rzutować na życie i wolność wypowiedzi tak wielu ludzi. Bo w ten sposób rodzi się totalitaryzm.
Niezależnie od tego, kto siedzi "przy korycie"- polski rząd przyzwyczaił się, że może bezkarnie podejmować decyzje, dzięki którym okrada się tak naprawdę wszystkich obywateli. Podwyżki w imię oszczędności, marnowanie budżetu na luksusy dla posłów i ich wygodne życie. Kulejące ministerstwa, nietrafione ustawy. A dla ludzi- zero pomocy, bieda, beznadzieja i bezrobocie. I ta cholerna propaganda, w świetle której mieszkamy w kraju mlekiem i miodem płynącym.
Istnieje gdzieś granica, do której nasze państwo niebezpiecznie się zbliża. Mimo to próbuje ją nadal naginać. Ale to kiedyś pęknie. Ludzie są sfrustrowani, nieszczęśliwi, zrozpaczeni. Pewnego dnia to się urwie, i naród wyjdzie na ulice. A prawda jest taka: "Obywatele nie powinni bać się swoich rządów. To rządy powinny bać się swoich obywateli".